Marcin Wicha, Rzeczy, których nie wyrzuciłem, 2017
"Rzeczy, których nikt nie dotyka, stają się matowe.
Blakną."
We wstępie autor uprzedza, że książka ta nie będzie zbyt wesoła. Ma rację. Nie jest to jednak dzieło przepełnione jedynie smutkiem, pomimo iż opowiada o stracie matki. Są to eseje napisane niezywkle poetyckim językiem, o rzeczach i sprawach bardzo ludzkich, otaczających nas każdego dnia. Autor ujął mnie swoim postrzeganiem świata, zaraził przypatrywaniem się drobiazgom. Poza tym nie często mam okazję przeczytać książkę o książkach. Tutaj jest tego dużo.
"To jest historia o rzeczach. I jeszcze o gadaniu. Czyli - o słowach i przedmiotach. Jest to także książka o mojej matce, i z tego powodu nie będzie zbyt wesoła."
Eseje Wichy przypomniały mi poemat Tadeusza Różewicza "Matka odchodzi". W obu przypadkach o stracie mamy opowiadają mężczyźni. Obaj wracają wspomnieniami do kolejnych etapów życia rodzinnego, choroby i etapów umierania aż w końcu do pożegnania. Różewicz opisuje całą sytuację z perspektywy wielu lat. Wspomnienia Wichy są natomiast bardzo żywe, opisy poszczególnych scen z mamą bardzo dokładne. Idealizuje matkę o wiele mniej niż Różewicz, potrafi opowiadać obiektywnie.
Odniosłam wrażenie, że pożegnanie z mamą jest jednak czymś w rodzaju pretekstu do opisu świata, który ją otacza. Historie o książkach czy o przeszłości idealnie się w to wpisują. Całość czytało mi się bardzo zachłannie. Spodobał mi się ten styl, sposób sformułowań i trafność spostrzeżeń.
Nie wiem tylko, jak czyta się tę książkę, kiedy samemu straciło się matkę. Nie wiem i nie chce wiedzieć. Dodatkowe plusy za okładkę, na której wymyka się M jak Mama.
Dla mnie byłaby to trudna lektura. Na szczęście ukochaną Mamę jeszcze mam, chociaż chorowała na raka piersi...
OdpowiedzUsuń