„Była sobie złota
rybka, powiedz Patrycha, czemu jesteś taka brzydka, raz niósł Grzegorz kij, kto
ci zrobił twój rozszczepiony ryj, stała na przystanku wiata, Patrychę rucha jej
tata. Stał na ulicy ford fiat, ją rucha jej brat. Niósł raz dziadek puzon,
Patrychę ruchał kuzyn. Była w rzece tama, Patrychę rucha jej mama.”
W końcu dowiedziałam się za co Dorota Masłowska dostała
kiedyś Literacką Nagrodę Nike! Długo omijałam tę książkę, dopiero wersja na
czytniku dała się przeczytać. To znaczy prawie dała. Rzadko przerywam lekturę w
połowie, bo jednak każdej, którą zaczynam czytać daję szansę do samego końca.
Często dopiero druga połowa utworu pozytywnie mnie zaskakuje. Tym razem jednak
nie dało się doczytać. Nie tylko o sam nowatorski i definitywnie nieliteracki
język mi chodzi, ale w głównej mierze o treść i sens a raczej ich brak. W
pewnym momencie zorientowałam się, że częstotliwość występowania słów penis i
pochwa niebezpiecznie wzrasta. Nie potrafiłam dłużej tego czytać i po prostu
skapitulowałam. Nie dałam rady dobrnąć do końca, nie odczułam potrzeby dawania
tej książce szansy na przekonania mnie do siebie w drugiej połowie.
Masłowska zrównała literaturę z brukiem. Afabularna
„powieść” mająca być paszkwilem świata mediów i celebrytów została pozbawiona
literackiej treści. Fakt, że czyta się szybko i lekko wcale nie oznacza, że
przyjemnie. Słownictwo z rynsztoka bulwersuje mnie już od pierwszej strony.
Momentami nawet wstydziłam się czytać. Użyte przez autorkę słowa raczej nigdy
nie przewijają się przez moją głowę i wolałabym, żeby tak zostało. Zniesmacza
mnie już samo czytanie tego w myślach. Nie wiem dlaczego, nie wiem po co i nie
wiem do kogo pisze Dorota Masłowska. Jeśli tu gdzieś istnieje jakieś drugie
dno…to niestety nie zostałam wtajemniczona. Nic nie odkryłam w pierwszej
połowie książki. Spodobały mi się tylko rymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz