Jerzy Jerniewicz, Mondo cane, 2021
"Znowu nas spisali. Pies ich trącał. I tak nikt
w tym kraju nie czyta, choć zdania coraz krotsze
i szybsze niż rozwody tych, którzy jeszcze zdążyli
przed lockdownem zalajkować sobie wzajem
zdjęcie profilowe i znikli ze znajomych."
Codzienny spis ludności
Latem poezja smakuje inaczej niż jesienią. Gdy czytam te wiersze w gorącym słońcu to działają one inaczej, niż czytane w jesienne wieczory pod kominkiem. To bardzo ciekawe zjawisko, które odkryłam dopiero teraz. Tom Jerzego Jarniewicza towarzyszy mi długo, bo nie da się go przeczytać na raz. Zawsze gdy próbowałam wchłonąć więcej wierszy obok siebie, gubiłam się w zrozumieniu czegokolwiek. Dopiero czytane osobno, głębiej przemyślane trafiją prosto w serce i odkrywają swoje głębie.
Podziwiam każdego poetę, który potrafi wplatać w poezję dzisiejszy język. Gdzieś w podświadomości zakodowano nam w szkole, że wiersze to uduchowione twory i należy się im patetyczny styl albo piękne miłosne metafory. Biorąc do ręki tom w XXI wieku już nie tego oczekuję. Bawi mnie gdy poeci potrafią z tej naszej współczesności wyłuskać trochę poezji. W wierszach Jarniwicza świetnie się to udało. Tematyka krąży wokół pożegnań różnego rodzaju, ale nie przygniata to swoim ciężarem. Będę jeszcze do nich wracać, koniecznie pojedyńczo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz