czwartek, 24 maja 2018

Tajemnica początku i końca ludzkości

Dan Brown, Początek, 2017



„W pańskim świecie sztuki klasycznej dzieła są podziwiane za kunszt wykonania i umiejętności artysty, innymi słowy, oceniamy sprawność, z jaką twórca operuje pędzlem albo dłutem. W dziełach sztuki współczesnej najczęściej chodzi o koncept. Raczej podziwiamy pomysł niż wykonanie. Weźmy przykład symfonii Kleina. Czterdziestopięciominutowy utwór składający się z jednego akordu i ciszy skomponować może każdy, ale to Yves Klein wpadł na ten pomysł.” (s.51)




Cztery lata Dan Brown kazał czekać na piątą książkę o przygodach profesora Langdona. Tym razem akcję powieści autor umiejscowił w Hiszpanii. A ponieważ to mój ulubiony europejski kraj zasiadłam do powieści z wielką przyjemnością. Brown znowu dostarcza czytelnikowi niesamowitych wrażeń wraz z solidną dawką wiedzy. W Początku zabawił się najnowocześniejszymi technologiami komputerowymi czyniąc „sztuczną inteligencję” jednym z głównych bohaterów.

Schemat jakim Brown operuje przy pisaniu swoich bestsellerowych powieści jest zawsze taki sam. W książce nie zaskoczy więc ani śmiertelnie ważna sprawa, ani wynajęty morderca depczący głównym bohaterom po piętach, ani duchowni wmieszani w całą aferę ani tym bardziej piękna kobieta u boku profesora ikonografii. Wszystko tak jak zawsze. Te same są również emocje towarzyszące typowemu dla książek Browna wyścigowi z czasem. Nie wiem czemu, ale po raz siódmy czy ósmy to wszystko wciąż na mnie działa. Nie będę więc wcale marudzić, że znowu to samo.
Dzieje się dużo, bo oto w Muzeum Guggenheima w Bilbao odbywa się prezentacja wielkiego konstruktora, odkrywcy i futurysty Edmonda Kirscha, która ma wstrząsnąć światem. Profesor Langdon jest na zamkniętej liście zaproszonych na nią gości (chociaż transmisja ze spotkania i tak jest udostępniona w Internecie). Wieczór nie przebiega jednak zgodnie z planem i wielka, tajemnicza prezentacja nie zostaje ujawniona. Langdon razem ze zmysłową dyrektorką muzeum wyruszają do Barcelony aby uratować odkrycie Kirscha i pokazać je światu.
Tematycznie powieść ta zainteresowała mnie z wielu stron. Spodobał mi się kontrast między malarstwem klasycznym a współczesnym, ciekawie przedstawione zostały nowinki technologiczne, inteligentny komputer, aż w końcu cudowna Hiszpania, Gaudi i piękna Barcelona. Czego chcieć więcej. Czułam się jakbym tam była, w mieszkaniu Kircha na Casa Mila i na krętych schodach w Segradzie Familii, którymi kiedyś wspinałam się na sam szczyt jednej z wieżyczek.
Samo odkrycie mające dać odpowiedzi na fundamentalne pytania: Skąd przyszliśmy? Dokąd idziemy? Nie wstrząsnęło mną aż tak jak powinno. Napięcie i atmosfera tajemniczości, ważności odkrycia Kircha, które towarzyszą czytelnikowi od pierwszych stron okazują się trochę przesadzone. No ale czego się nie robi dla suspensu.


UWAGA SPOILER
„Istoty ludzkie ewoluują – oznajmił. – Stajemy się gatunkiem hybrydowym, fuzją biologii z technologią. Te same narzędzia, które dziś funkcjonują poza naszym ciałem, jak smartfony, aparaty słuchowe, okulary korekcyjne i większość lekarstw, za pięćdziesiąt lat zostaną zintegrowane z naszym organizmem w takim stopniu, że nie będziemy już mogli uznawać się za Homo sapiens. (…) Nowe technologie, jak cybernetyka, syntetyczna inteligencja, krionika, inżynieria molekularna i wirtualna rzeczywistość na zawsze odmienią istotę człowieczeństwa.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz