„Krajobraz rzeczywiście przywodził na myśl mityczne słowiańskie
zaświaty, nazywane Nawią albo Wyrajem. Chociaż mnie raczej kojarzył się z bramą
do nich prowadzącą. Brakowało tylko rusałek i topielców, które usiłowałyby nas
zabić za wtargnięcie na zakazany teren.”
Pierwsza część trylogii Kwiat paproci mile mnie zaskoczyła.
Wielokrotnie słyszałam o tej książce i wydawało mi się, że opowieść o
słowiańskich bogach będzie się rozgrywać w dalekiej przeszłości. Tymczasem
pisarka wplata mityczne opowieści w XXI wiek. Przeniosłam się do świata, który na
pierwszy rzut oka wygląda tak samo jak mój. Jednak wystarczy przyjrzeć się
dokładniej, aby zauważyć jak obok ludzi wędrują rusałki, ubożęta, wąpierze, płanetnicy,
stróże lasów, topielce i inne przerażające stwory.
Główna bohaterka, hipochondryczka Gosława, po studiach
medycznych zmuszona jest do odbycia rocznej praktyki u szeptuchy. Wyjeżdża więc
na wieś a tym samym wyrusza wprost na spotkanie ze swoim przeznaczeniem. Gosia
razem z czytelnikiem odkrywa niezwykły świat, który teoretycznie nie ma racji
bytu. W lasach, oprócz kleszczy, które panicznie przerażają dziewczynę, żyją
wszystkie mityczne stwory i upiory, o których opowiadają legendy, a pogańscy
bogowie rządzą się własnymi prawami. Na pierwszym planie pojawia się jeszcze tajemniczy
Mieszko, który rozkochuje w sobie każdą napotkaną dziewczynę.
Z przyjemnością popłynęłam w tę fantazyjną historię. Ożyły
w mojej głowie wszystkie zasłyszane kiedyś słowiańskie obrzędy. Jare święto, Zielone
Świątki jako Rusałczy tydzień, palenie Marzanny oraz wszelkie związane z tym
rytuały i zabobony. Słowiańskie, pięknie brzmiące a zapomniane imiona bohaterów
dodają tej nieco romantycznej, nieco dramatycznej historii jeszcze większego
uroku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz