Org. „Nussknacker und Mäusekönig”
„Zwracam się teraz do
ciebie, łaskawy czytelniku lub słuchaczu – Frycku, Teodorze, Erneście, czy też
jak jeszcze możesz mieć na imię, i proszę cię, byś przywołał jak najżywsze
twoje wspomnienie ostatniego bożonarodzeniowego stołu, bogato zdobionego pięknymi,
kolorowymi podarkami.”
(s.11)
Napisany na początku XIX wieku Dziadek do Orzechów doczekał się mnóstwa przeróżnych wydań i kilku
polskich tłumaczeń. Pierwszy polski przekład pochodzi z 1906 roku, było ich w
sumie aż sześć. Każdy kolejny tłumacz starał się zapewne jeszcze lepiej oddać
ducha opowieści Hoffmana. Ja dotarłam do wydania książki w wydawnictwie Media
Rodzina pochodzącego z 2011 roku w przekładzie Elizy Pieciul-Karmińskiej. Wydaje
mi się on najwierniejszy oryginałowi. Tłumaczka opowiedziała baśń nie pozbawiając
jej uniwersalności, pozwalając tym samym również dorosłym odbiorcom na intelektualną
przyjemność podczas czytania. Pieciul-Karmińska uzasadnia: „Postulowana wierność intencjom
autora powinna umożliwić bliską oryginałowi wielość odczytań i sprawić, że
opowieść o perypetiach Marii i Dziadka do Orzechów zainteresuje również
czytelników dorosłych.”
Tym samym niezwykle lekko i przyjemnie było mi zanurzyć
się w magiczną bożonarodzeniową opowieść Hoffmanna - niemieckiego poety, pisarza
fantastyki grozy, kompozytora i rysownika epoki romantyzmu. Główni bohaterowie
nazywają się tak jak chciał autor Maria i Fryc a nie Klara i Fred, których
pamiętam z dzieciństwa. Nie jest to bez znaczenia, że w najnowszym polskim
tłumaczeniu w końcu powrócono do oryginalnych imion. Ich pierwowzorami były
bowiem prawdziwe dzieci zaprzyjaźnionej Hoffmanowi rodziny. Nie rozumiem więc
dlaczego w polskiej popkulturze główna bohaterka zaistniała jako Klara.
Atmosfera całej opowieści wprowadza w błogi stan baśniowości.
Specyficzny narrator, często zwracający się bezpośrednio do czytelnika, nadaje
całej książce wyjątkowego charakteru. Język, jakim posługiwał się mistrz
Hoffmann, nigdy nie przestawał mnie zachwycać. Jego opisy świątecznych
zwyczajów, mysiej bitwy czy na koniec pięknego Lasu Bożonarodzeniowego to
prawdziwa rozkosz. Czytałam w uniesieniu. Sama opowieść jest może nieco
infantylna, ale w ten szczególny świąteczny czas pozwala na chwilę znowu poczuć
się dzieckiem i zatracić się w świecie małej Marii, a nie jak jej rodzina wyśmiać się
z całej historii. Uwierzmy w dziecięcą wyobraźnie, zaufajmy jej i sami też od
czasu do czasu dajmy się ponieść literackiej opowieści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz