„I wieczór ciepły spadł na zachłyśnięty wiosną Marymont.
Słonce zachodziło czerwoną kulą w bielańskie drzewa, grając ostatnimi pobłyskami
na strzępiastych chmurach. Łyskało się na pogodę, nad łachą kumkały żaby i klął
Kortas, bo ryba wiosenna też nie była głupia, na garbatą przynętę niełakoma.”
(s.109)
Nie jestem wielbicielką Marka Hłaski. Jego cudem
odnalezioną wiele lat po śmierci książkę przeczytałam właściwie tylko z ciekawości,
pod wpływem szumu medialnego jaki dookoła niej powstał.
Faktycznie ciekawa historia z tą powieścią, którą dziewiętnastoletni Hłasko,
przyszły pisarz, zaniósł do wydawcy, a ten ponoć odesłał go z prośbą o
poprawki, przez co ostatecznie powieść nie trafiła już do druku za życia
autora. Dopiero w XXI wieku mamy okazję zaobserwować jak rodził się talent
pisarski Marka Hłaski.
Wilk to opowieść o przedwojennym życiu w biednej dzielnicy
Warszawy Marymoncie. Głównym bohaterem jest kilkunastoletni chłopiec Rysiek
Lewandowski, który razem ze swoimi kumplami walczy o przetrwanie, o zaspokojenie
głodu i przede wszystkim o nowe buty. Mamy okazję obserwować jak Rysiek zmienia
się w Ryszarda. Dużymi atutami jest tu z pewnością dobrze oddane tło obyczajowe
powieści razem z interesującą stylistyką języka. Wielbiciele Warszawy będą usatysfakcjonowani
opisami kolejnych, żyjących własnym życiem i rządzących się własnymi prawami
przedwojennych dzielnic miasta. Ja natomiast zwracałam głównie uwagę na specyficzną
narrację Hłaski, lekko rozbujałą, przesiąkniętą poezją. Każdy rozdział zaczyna
się kwiecistymi opisami co zdecydowane świadczy o talencie artystycznym dziewiętnastoletniego
autora. Sama fabuła powieści raczej mnie nie ujęła, to chyba trochę męska
historia. Kobiet prawie nie ma, a gdy już pojawiają się w tle, to są smutne i
nieinteresujące. Trochę jak całe społeczeństwo sportretowanego tu skrawka
Warszawy. Cytat na potwierdzenie:
„Szli do pracy: szarzy, bladzi, przygarbieni i milczący,
z butelkami kawy wystającymi po kieszeniach, klapocząc butami w piasku, jakby
już wracali, a nie dopiero szli. Lewandowski przypomniał sobie słowa Kotrasa –
szary człowiek – i oburzenie Rączyna. No, ale jak nazwać tych? Przecież właśnie
szarzy cerą ziemistą, niewyspane oczy, blade twarze, głodne, szare, bez
uśmiechu – wiosna ich nie bierze czy co? A dzień właśnie wstawał uśmiechnięty i
roześmiany, kolorowy – jakby na przekór tym ludziom.” (s.126)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz