czwartek, 28 grudnia 2017

Opowieść o Hej-człowieku

Marek Hłasko, Wilk, 2015



„I wieczór ciepły spadł na zachłyśnięty wiosną Marymont. Słonce zachodziło czerwoną kulą w bielańskie drzewa, grając ostatnimi pobłyskami na strzępiastych chmurach. Łyskało się na pogodę, nad łachą kumkały żaby i klął Kortas, bo ryba wiosenna też nie była głupia, na garbatą przynętę niełakoma.”
(s.109)



Nie jestem wielbicielką Marka Hłaski. Jego cudem odnalezioną wiele lat po śmierci książkę przeczytałam właściwie tylko z ciekawości, pod wpływem szumu medialnego jaki dookoła niej powstał. Faktycznie ciekawa historia z tą powieścią, którą dziewiętnastoletni Hłasko, przyszły pisarz, zaniósł do wydawcy, a ten ponoć odesłał go z prośbą o poprawki, przez co ostatecznie powieść nie trafiła już do druku za życia autora. Dopiero w XXI wieku mamy okazję zaobserwować jak rodził się talent pisarski Marka Hłaski.

Wilk to opowieść o przedwojennym życiu w biednej dzielnicy Warszawy Marymoncie. Głównym bohaterem jest kilkunastoletni chłopiec Rysiek Lewandowski, który razem ze swoimi kumplami walczy o przetrwanie, o zaspokojenie głodu i przede wszystkim o nowe buty. Mamy okazję obserwować jak Rysiek zmienia się w Ryszarda. Dużymi atutami jest tu z pewnością dobrze oddane tło obyczajowe powieści razem z interesującą stylistyką języka. Wielbiciele Warszawy będą usatysfakcjonowani opisami kolejnych, żyjących własnym życiem i rządzących się własnymi prawami przedwojennych dzielnic miasta. Ja natomiast zwracałam głównie uwagę na specyficzną narrację Hłaski, lekko rozbujałą, przesiąkniętą poezją. Każdy rozdział zaczyna się kwiecistymi opisami co zdecydowane świadczy o talencie artystycznym dziewiętnastoletniego autora. Sama fabuła powieści raczej mnie nie ujęła, to chyba trochę męska historia. Kobiet prawie nie ma, a gdy już pojawiają się w tle, to są smutne i nieinteresujące. Trochę jak całe społeczeństwo sportretowanego tu skrawka Warszawy. Cytat na potwierdzenie:
„Szli do pracy: szarzy, bladzi, przygarbieni i milczący, z butelkami kawy wystającymi po kieszeniach, klapocząc butami w piasku, jakby już wracali, a nie dopiero szli. Lewandowski przypomniał sobie słowa Kotrasa – szary człowiek – i oburzenie Rączyna. No, ale jak nazwać tych? Przecież właśnie szarzy cerą ziemistą, niewyspane oczy, blade twarze, głodne, szare, bez uśmiechu – wiosna ich nie bierze czy co? A dzień właśnie wstawał uśmiechnięty i roześmiany, kolorowy – jakby na przekór tym ludziom.” (s.126)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz