"Dziś żyjący malarze kiedyś umrą
i wtedy być może ich obrazy będą więcej warte.
Tak to już jest na tym świecie."
Na kilka emocjonujących wieczorów wpadła w moje ręce książka, w której znalazłam wszystko to co lubię: sztukę, powojenne losy Wrocławia, PRL, tajnych agentów, sytuacje za czasów żelaznej kurtyny no i przede wszystkim polskiego bohatera, który niczym James Bond w fałszywej sutannie pokonuje wszystkie przeciwności i odnajduje zaginione dzieło sztuki.
Główny bohater Marek Wolski to historyk sztuki niespełniony
w życiu prywatnym Casanova, który dla dobra sprawy gotowy jest poświęcić bardzo
dużo. Akcja rozgrywa się w powojennym Wrocławiu, ale gorączkowe poszukiwania
mają miejsce w NRD i Wiedniu. Punktem wyjścia dla zawiłej fabuły jest odkrycie
kopi wielkiego renesansowego obrazu Łukasza Cranacha „Madonny Pod Jodłami”,
potocznie zwanego „Wrocławską Madonną”. W sprawę zaginięcia wmieszana jest Kuria
Arcybiskupia, której bacznie przeglądają się w latach 70-tych służby specjalne.
Przekonująco odmalowana rzeczywistość krajów demokracji ludowej sprawia, że
cała akcja poszukiwawcza staje się coraz bardziej emocjonalna.
Generalnie jest to historia na śmierć i życie, nie oszczędząjca
na brutalności. Trzyma mocno w napięciu,
chociaż miejscami wydaje się, że powtarza jakiś utarty schemat. Oczywiście
dobro zwycięża a miłość okazuje się najważniejsza. No i dobrze. Przejażdżka po
polskich realiach tamtych czasów bardzo mi się podobała. Na chwilę wpadłam w
zadumę, myśląc jak to dobrze, że okrutne przesłuchania, podejrzenia, podsłuchy,
walkę o godne życie i paszporty mamy za sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz