Michał Witkowski, Margot, 2009
„No
jak jedziesz, chujku niedomyty?! Gdzie mi się wciskasz, baranie? Nie widzisz,
że wiozę materiał niebezpieczny? Dla ciebie niebezpieczny! Rodzona matka ci niemiła?
Chcesz dzwona zaliczyć? Jest
sytuacja pogodowa? Jest. Warunki na drodze takie, a nie inne?! Od tygodnia gnoi. Przyczepność
nie za zajebista! „ (s.9)
Trzy dni z tą książką to przynajmniej o dwa za dużo. Chciałam
poznać Michała Witkowskiego – to mam! Margot to jeżdżąca tirami kobieta wychowana
w domu dziecka. Opisuje świat ze swojej perspektywy i to jest niestety żałosne.
Trzeba się cieszyć, że to fikcja literacka, mając przy okazji nadzieję, że
powieść ta nie została oparta na faktach.
Witowski bulwersuje nie tylko na płaszczyźnie językowej.
Tym bardziej nie rozumiem zachwytów nad jego książkami. Sprowadza literaturę na
niziny. Nie czytało się tego przyjemnie. Wydaje mi się, że czytałam ze
skwaszoną miną. Charakterystyka głównej bohaterki oczywiście nienaganna i
dogłębna. W żaden sposób jednak nie wzbudza sympatii. Jej sposób myślenia nie
jest godzien według mnie głębszej analizy. A już na pewno nie upamiętniania go w
druku.
Gdzieś podświadomie czuję jednak jakiś podstęp autora. Może chciał coś
światu przekazać w tej zbrutalizowanej, pełnej zboczeństw formie. Może mnie
oburza właśnie fakt, że opisał świat mi niedostępny, którego chcę się wyprzeć,
o którym nie chcę słuchać ani czytać. Nie wiem. W każdym razie literatura tego
typu mnie oburza, nie zostawia we mnie niczego dobrego. Zasmuca dopuszczaniem
do głosu w mojej głowie niegodnych słów. Od literatury oczekuję czegoś innego,
akceptuję jednak fakt, że komuś może się to podobać. Ja jednak nie zrozumiałam
przesłania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz