wtorek, 13 czerwca 2017

Źródło zła przedwojennej Warszawy


Szczepan Twardoch, Król, 2016


„Kreski ulic, Leszno, Chłodna, Miła, nie wiem, która jest która, ale wiem, że tam są, znam każdego, kto chodzi po ich bruku, a już na pewno każdy zna mnie, na tamtych ulicach jestem Jakub Szapiro, policjanci mi się kłaniają, uśmiechają się dziewczęta, pobożni Żydzi, oburzeni odwracają wzrok, boją się mnie faszyści i straganiarze, jestem Jakub Szapiro. Bądź królem tego miasta, mówi dictaphone szumiącym głosem Kuma. Bądź królem tego miasta. Oto twoje królestwo.”
(s.426)

Książka Twardocha to ciężkiego kalibru powieść gangsterska. Pierwsza połowa trochę mnie przygniotła swoją brutalnością. Czytało się długo i mozolnie, bo generalnie unikam tak typowo męskich historii. Jednak tajemna siła a raczej moc stylu autora trzymała mnie mocno, kazała brnąć po przedwojennej Warszawie i nurzać się w tym gangsterstwie. Przypatrywać się jak żydowska mafia obchodzi się ze swoimi dłużnikami i kobietami. Tło obyczajowe powieści to przecież tylko mała część całości. Najważniejsze w prozie Twardocha, można zrozumieć dopiero po przeczytaniu całej książki, kiedy wszystkie puzzle układanki zaczynają do siebie pasować.

Boks, siła, pijaństwo i prostytucja, dużo krwi i przemocy, pistolety i szybkie samochody. Po raz pierwszy miałam okazję przyjrzeć się Warszawie lat 30-tych od tej strony. Do tej pory znałam ją tylko z literackich opisów Skamandrytów i innej śmietanki towarzyskiej. Nikt bynajmniej nie strzelał. A tu proszę tym razem w tej gorącej przedwojennej atmosferze również Żydzi mieli swoich gangsterów. O ile fikcja literacka jest oparta na historycznych źródłach (za co szczególnie cenię Szczepana Twardocha) o tyle ciekawie było poznać ten świat.

Najciekawsza w tym wszystkim jest jednak perspektywa narratora. Opowieść snuje ocalały po wojnie Żyd ze współczesnego Izraela, towarzysz wielkiego warszawskiego boksera w czasach przedwojennych. Tak zwyczajna narracja nie przystoi jednak autorowi Morfiny. Od początku przeczuwałam podstęp, chociaż moja podejrzliwość wielokrotnie była podczas lektury usypiana.  Gdzieś między wersami z góry obserwuje wszystko wielki Litani, kolejny wprowadzony przez Twardocha do literatury absolut. Pod koniec wszystko zaczyna się wyjaśniać a po zakończeniu jak zwykle pozostaje smutna refleksja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz