Szczepan Twardoch, Król,
2016
„Kreski
ulic, Leszno, Chłodna, Miła, nie wiem, która jest która, ale wiem, że tam są,
znam każdego, kto chodzi po ich bruku, a już na pewno każdy zna mnie, na
tamtych ulicach jestem Jakub Szapiro, policjanci mi się kłaniają, uśmiechają się
dziewczęta, pobożni Żydzi, oburzeni odwracają wzrok, boją się mnie faszyści i
straganiarze, jestem Jakub Szapiro. Bądź królem tego miasta, mówi dictaphone
szumiącym głosem Kuma. Bądź królem tego miasta. Oto twoje królestwo.”
(s.426)
Książka Twardocha to ciężkiego kalibru powieść
gangsterska. Pierwsza połowa trochę mnie przygniotła swoją brutalnością. Czytało
się długo i mozolnie, bo generalnie unikam tak typowo męskich historii. Jednak
tajemna siła a raczej moc stylu autora trzymała mnie mocno, kazała brnąć po
przedwojennej Warszawie i nurzać się w tym gangsterstwie. Przypatrywać się jak
żydowska mafia obchodzi się ze swoimi dłużnikami i kobietami. Tło obyczajowe
powieści to przecież tylko mała część całości. Najważniejsze w prozie
Twardocha, można zrozumieć dopiero po przeczytaniu całej książki, kiedy
wszystkie puzzle układanki zaczynają do siebie pasować.
Boks, siła, pijaństwo i prostytucja, dużo krwi i
przemocy, pistolety i szybkie samochody. Po raz pierwszy miałam okazję
przyjrzeć się Warszawie lat 30-tych od tej strony. Do tej pory znałam ją tylko
z literackich opisów Skamandrytów i innej śmietanki towarzyskiej. Nikt
bynajmniej nie strzelał. A tu proszę tym razem w tej gorącej przedwojennej
atmosferze również Żydzi mieli swoich gangsterów. O ile fikcja literacka jest
oparta na historycznych źródłach (za co szczególnie cenię Szczepana Twardocha)
o tyle ciekawie było poznać ten świat.
Najciekawsza w tym wszystkim jest jednak perspektywa
narratora. Opowieść snuje ocalały po wojnie Żyd ze współczesnego Izraela,
towarzysz wielkiego warszawskiego boksera w czasach przedwojennych. Tak
zwyczajna narracja nie przystoi jednak autorowi Morfiny. Od początku przeczuwałam podstęp, chociaż moja podejrzliwość
wielokrotnie była podczas lektury usypiana. Gdzieś między wersami z góry obserwuje
wszystko wielki Litani, kolejny
wprowadzony przez Twardocha do literatury absolut. Pod koniec wszystko zaczyna
się wyjaśniać a po zakończeniu jak zwykle pozostaje smutna refleksja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz