Alexandra Fuller,
Dziś wieczorem nie schodźmy na psy,
2013
„To czego jako dziecko nie mogłam wiedzieć o
Afryce (bo innego miejsca nie znałam), to jej zapach: ostry i słodki
jednocześnie, wędzony, delikatny i intensywny. Zapach czarnej
herbaty, ściętego tytoniu, świeżego ognia, starego potu, młodej
trawy."
(s.150)
Uwielbiam wszystkie
książki o Afryce, więc również do reportażowej książki
Alexandry Fuller podeszłam bardzo pozytywnie nastawiona. Chociaż
na początku trochę ciężko było mi wczuć się w klimat Rodezji
sprzed prawie pięćdziesięciu lat, to jednak czym głębiej
zanurzałam się w autobiograficznych opowieściach autorki, tym
chętniej wracałam do kolejnych rozdziałów.
Nie jest to tylko
łatwa książka, bo trudne jest i było życie w Afryce. Wspomnienia
głównej bohaterki, która opowiada o swoich nastoletnich
przeżyciach z czasów kiedy mieszkała z rodzicami i siostrą na
farmie daleko od cywilizacji w czasach wojny, miejscami przerażają,
zasmucają albo nawet bulwersują. Perspektywa dziecka ratuje jednak
te opowieści od patosu, są one żywe i soczyste. Nie ma powodu aby
upiększać coś na siłę, albo emocjonować opisami tragicznych
momentów. Autorka nawet nie pokusiła się o zatuszowanie wad swojej
matki, czego można by się spodziewać. Spodobała mi się ta
prostota opisu, mam nawet wrażenie, że zbliżyło mnie to do tej
niewyidealizowanej rodziny.
Po każdej
„afrykańskiej” książce powoli wracam do otaczającej mnie w
realu rzeczywistości. Dziwę się zawsze, że mam tak dużo rzeczy
obok siebie, że otacza mnie tak wielki dobrobyt. Jeszcze przez kilka
dni patrzę na wszystko inaczej, staram się usłyszeć odgłosy
natury, zrozumieć śpiew ptaków, chodzę boso po domu, jem małe
porcje i piję więcej wody niż zazwyczaj. Ale potem wszystko wraca
do normalności. Aż do czasu, kiedy zanurzę się w kolejną
afrykańską opowieść. Potrzeba mi czasem zmienić punkt widzenia.
"Druga rzecz, której nie wiedziałam o Afryce, dopóki z niej nie wyjechałam (…) to jej odgłosy. O świcie następuje eksplozja świergotu rannych ptaków, ostra walka o terytorium, samice, jedzenie. Ten trzepot skrzydeł u sekretny język ptaków to dźwięk tak niezmienny, że zaczynam go w końcu rozumieć. Słyszę zmianę tonu, zwiększoną aktywność, która nagle przerywa zwykły dzień, i wtedy wiem, że gdzieś czai się wąż, albo spoglądam w górę tak jak człowiek, który sprawdza często godzinę na własnym zegarze, gdy słyszy czas podawany w radio, i upewniam się, że nade mną krąży jastrząb."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz