Żanna Słoniowska,
Dom z witrażem,
2015
„Słowo mama nie jest dla mnie obrazkiem, jest
dźwiękiem. Zaczyna się w brzuchu, przez płuca i krtań ciągnie
do tchawicy i utyka w gardle.(...)W dniu śmierci jej głos brzmiał
donośnie i zagłuszał wiele innych, hałaśliwych dźwięków. Ale
śmierć, ta śmierć, była nie dźwiękiem, tylko kolorem. Jej
ciało przynieśli do domu zawinięte w wielką, niebiesko-żółtą
flagę-flagę państwa, które nie istniało jeszcze na żadnej mapie
świata.”
Książka o Lwowie
bardzo mnie zaciekawiła, nominacja do Nike i wygrana w konkursie na
najlepszą powieść zrobiły swoje. Dałam szanse debiutantce i
przeczytałam. Początek był bardzo ciekawy. Tajemniczo, trochę
dramatycznie, poetycko ujęte metafory. No i wyśmienita scena
otwierająca pierwszy rozdział. Śmierć matki i zawinięte w
ukraińską flagę jej ciało. Naprawdę zapowiadało się bardzo
obiecująco. Niestety, gdzieś między poetyckimi opisami i
niejednoznaczną chronologią pogubiłam się, przez co każdy
kolejny powrót do książki był trochę męczący.
Głównym punktem
odniesienia w tej powieści jest historia Ukrainy. Żyjące pod
jednym dachem cztery kobiety od prababki po prawnuczkę, muszą
zmierzyć się z trudnymi czasami i swoimi niepoukładanymi
relacjami. Narrację prowadzi najmłodsza z nich. W chwili śmierci
matki ma 11 lat, potem dojrzewa i nijako stąpa śladami zmarłej
mamy-bohaterki. Często wraca we wspomnieniach do przeszłości,
czasami wybiega też w przyszłość. Wszystko to jednak wydawało mi
się podczas czytania niejasne, momentami nie mogłam połapać
się w jakim czasie powieściowym jestem. Czy to teraźniejszość, czy to
przeszłość sprzed śmierci matki? Czy opowiada dorosła czy
nastoletnia dziewczyna? Chociaż zazwyczaj bardzo lubię literackie zabawy z chronologią tym razem się męczyłam. Ciekawy wątek polskiego Lwowa pozostawia
niedosyt. Może za mało orientuję się w historii Ukrainy, aby się
w tej powieści odnaleźć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz