Maria Nurowska,
Miłość rano, miłość wieczorem,
2015
„My także niemal w przeddzień ewakuacji stanęliśmy przed księdzem. W normalnym życiu można by to uznać za szaleństwo, ale tutaj wszystko działo się w przyśpieszonym tempie, uczucia wybuchały z jakąś niebywałą siłą, a miłość i śmierć stawały się codziennością. Dzisiaj było się świeżo poślubioną żoną czy poślubionym mężem, a jutro zostawało się wdową lub wdowcem.” (s.11)
Dawno nie czytałam
książek Marii Nurowskiej. Wiedząc, że jej powieści czytają się bardzo szybko, sięgnęłam po jedną z nich na urlopie. Temat wydał mi się bardzo
interesujący. Małżonkowie, którzy pobrali się podczas Powstania Warszawskiego, odnajdują się pod koniec lat siedemdziesiątych. Okazuje się, że kolejny
raz razem muszą zawalczyć, tym razem o życie córki. Wielka historia
Polski stanowi tło dla powieści. Jednak wszystko dzieje
się za szybko, czego zdecydowanie nie lubię. Akcja
rozgrywa się na przestrzeni całej drugiej połowy XX wieku.
Pomiędzy Polską, Niemcami, Ameryką, Afryką i Australią. Mimo
szczerych chęci autorki to naprawdę za dużo jak na skromnych
rozmiarów książeczkę na dwa wieczory.
Zakochani w sobie
podczas Powstania młodzi ludzie odnajdują się przypadkiem po
trzydziestu latach. Nic już nie jest takie samo i to jak potoczą
się ich dalsze losy właściwie nawet zaciekawia. Niestety pisarka
zbyt ambitnie podeszła do tematu chcąc pomieścić w jednej
powieści całą gamę różnych wątków. Historia Warszawy, grupa
terrorystyczna, męska przyjaźń, tożsamości dzieci emigracji,
zagubienie powstańców w powojennej Polsce, polityka, miłość i
erotyzm w wieku emerytalnym to wszystko brzmi bardzo ciekawie i każdy
z tych tematów zasługuje na oddzielną książkę. Zmieszanie ich
wszystkich razem wyszło niestety bardzo niewiarygodnie a miejscami
nawet komicznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz