Szczepan Twardoch,
Drach,
2014
„Człowiek, drzewo, sarna, kamień, ja.
Wszystko to samo. Nikodem, Stanisław i Natalia Gemanderowie, Ernst i
Gala Magnorowie, Josef i Valeska Magnorowie żyją w tym samym
miejscu i w tym samym czasie, chociaż w różnych, nakładających
się na siebie latach, tak samo jak sarny.” (s.349)
Trudno jest pisać o Drachu, skoro on wszystko widzi,
wszystko wie. Skończyłam czytać książkę, ale Drach przeraża mnie
nadal. Autor uzmysławia coś o czym wszyscy na co dzień staramy
się nie myśleć. Losy ludzkie zataczają koła, wszystko już
kiedyś było, jaki będzie koniec też już wiadomo, nic tego nie
zmieni. Choćbyśmy próbowali iść pod prąd, choćbyśmy starali
się wymyślać coś nowego. Nasze przeznaczenie jest tylko jedno,
obojętnie czy jesteśmy ludźmi czy sarnami. Dlatego, wszystko co
robimy nie ma znaczenia, co tak często powtarza w książce
Drach-narrator.
Opowieść dotyczy losów śląsko-niemiecko-polskiej
rodziny. Akcja rozgrywa się podczas całego XX wieku aż po naszą
współczesność. W tle wielka historia Śląska, wojny i powstania
z całkiem bliskiej perspektywy. Na tyle bliskiej, aby przejąć się
osobistymi przeżyciami bohaterów i powrócić choć na chwilę do
Polski, która nie była Polską i do Niemiec, które nie są już
Niemcami.
Pisarstwo Szczepana Twardocha powala mnie na kolana.
Podczas czytania czasami mam wrażenie, że brnę w coraz gęstszy
las, że jest mi coraz trudniej. Z tym większą satysfakcją brnę,
przedzieram się przez tę smutną prozę. To tak niesamowite, że
nie wiem jak o tym opowiadać, uzależnia, po dobrnięciu do
ostatniej strony coś zmusza żeby zaczynać od początku, żeby
jeszcze raz poukładać sobie wszystko w głowie. Bo Twardoch jak
zwykle nie zważa na chronologię, rzuca, miota czasem powieściowym
wte i wewte. Nie daje spoczynku szarym komórkom czytelnika.
Aluzyjnie, na początku każdego rozdziału zamieszcza daty, ale cóż
one dają, jeśli jest ich aż tyle. Narracja skupia się raz po raz
na innym z bohaterów, i uzmysławia, że z pokolenia na pokolenie
choć zmienia się świat i nowości technologiczne, ludzkie emocje,
instynkty i charaktery pozostają niezmienne.
Dopiero w drugiej połowie książki poczułam się
pewnie, wiedziałam, że już się nie pogubię. Jednak wcześniej
bardzo trudno było mi szybko podczas czytania wychwytywać, gdzie
akurat jestem, o kim akurat jest mowa. Moim sprawdzonym sposobem,
udało mi się stworzyć drzewo genealogiczne opisanej rodziny, i
wszystko ułożyło mi się w głowie.
Niesamowite sceny wynurzające się z głowy
wszystkowiedzącego narratora momentami bardzo przerażały.
Szczególnie opisy ciała po śmierci. Świadomość, że ziemia pije
soki wydobywające się z trupów wcale mi się nie podoba. Wcześniej
nigdy tak na to nie patrzyłam. Karmią się nimi korzenie drzew. Czy
zostaje coś po nas w drzewach? Drach nie wie tylko jednego, gdzie są
ludzie, kiedy opuszczają swoje ciała. Może z głębi ziemi nie
widać, że idą do nieba:)
W każdym razie nie polecam tej książki osobom o
słabych nerwach. Trzeba się tutaj trochę napocić,
nadenerwować....ale i tak nic to nie zmieni. Życie toczy się
dalej. Więzy krwi pozostają, dziedziczymy czy tego chcemy czy nie.
A historia Śląska pozostaje smutna i tragiczna. Zdezorientowani,
spolonizowani Niemcy, którym pozostał język pośredni. Twardoch
nie byłby Twardochem gdyby nie zabawił się stylizacjami w swojej
powieści. Śląski, Niemiecki i Polski. I to wszystko
bez przypisów ani tłumaczeń. Mimo to poradziłam sobie doskonale.
Dla Polki w Niemczech to nie problem.
„My
som niym. Tym drachym, łażymy po jego ciele, ale tyżsom my jego
ciałym, poradzisz se to forsztelować?Jak błecha, kero żere twojom
krew, ona je tobom, ja?” (s.361)
„Josef nie wiem
nic o tym, co czuje, Josef nie nadaje żadnego znaczenia uderzeniom
endorfin do mózgu i wydzielaniu się do krwi testosteronu, Josef nie
wie, że takie rzeczy wydzielają się do jego krwi i mózgu, Josef
nie bardzo nawet myśli o tym, że ma mózg i krew, Josef jest
mózgiem i krwią, i endorfinami, Josef jest sercem pompującym tę
nasączoną ważnymi substancjami krew, substancjami, które mają
znaczenie o tyle, o ile cokolwiek ma znaczenie, a nic oczywiście nie
ma znaczenia.” (s.194)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz