Piotr Adamczyk, Dom tęsknot, 2014
"Ojciec niemal codziennie przynosił z pracy barwne opowieści o pozostawionych przez Niemców skarbach. Ukrytych w murach, podłogach, piwnicach domów. Co rusz ktoś je odkrywał przypadkiem, - w czasie remontów lub poszukiwań. Nie tylko nowi lokatorzy, lecz także ich następcy przez dziesiątki lat będą później opukiwać ściany, odkręcać nogi w krzesłach, zaglądać pod podwójne blaty. Wtedy ciągle coś znajdowali, jakby mury tych poniemieckich kamienic były niewyczerpanym skarbem." (s.30)
To jedna z ciekawszych książek, przeczytanych przeze mnie w tym roku. Przeniosła mnie w fascynujący świat wrocławskich kamienic i pozostawionych oraz ukrytych w nich poniemieckich skarbów. Narratorem jest Piotr, który opowiada o życiu wśród pamiątek po byłych mieszkańcach Wrocławia. Mężczyzna snuje opowieść od swoich wczesnych lat dziecięcych, zabierając czytelnika w podróż po powojennych, komunistycznych i współczenych czasach.
Bardzo lubię takie zanurzone w historię Polski opowieści. Temat terenów "odzyskanych" po wojnie interesuje mnie od dawna, dlatego wszelkie tego typu książki pochłaniam zachłannie. Autor dokunuje tu bardzo ciekawego zabiegu prowadząc narrację z punktu widzenia chłopca, który z biegiem lat zmienia się na naszych oczach w dorosłego mężczyznę. Jego matka jest Niemką pełniącą w powieści rolę strażniczki poniemieckich skarbów, które kryją w sobie mnóstwo tajemnic i rozbudzają wyobraźnię kilkuletniego Piotrka. Tak jak wszystkich mieszkańców kamienicy, chłopca fascynuje zagadka zaginionego "kielicha Lutra", wokół której krąży fabuła powieści.
Oprócz całej niemiecko-polskiej historii jest to również opowieść o dorastaniu, relacjach dzieci z dorosłymi, świecie widzianym oczyma dziecka a potem nastolatka, dojrzewaniu i fascynacjach miłosnych. To bardzo dobra książka, która ciekawie zamyka mój czyleniczy rok 2020.
"Jeśli każda książka jest osobnym istnieniem, to biblioteka jest rodzajem arki, w której istnienia te chowa się, by przetrwały na zawsze. Czasami taka arka musi odbić od brzegu i szukać dla nich nowego bezpiecznego lądu. Bywa, że za długo płynie i ląduje w miejscu, gdzie już nikt nie potrafi - albo nie chce - przeczytać ich treści, i tak książki stają się nieme. Przez jakiś czas próbują powiedzieć coś w niezrozumiałym dla swoich odkrywców języku, ale zniechęcone ich obojętnością zatrzaskują się w sobie. Żyją od tej pory same dla siebie, strzegąc swoich bohaterów. Skąpią urody słów, lekkości metafor, urody opisów. Nie wypuszczają w świat cytatów, nie uczą znaczenia i wagi słów. Stoją całkowicie obojętne, obrażone na historię, która odebrała im moc panowania nad człowiekiem." (s.87)
" We Wrocławiu o szczegóły pochodzenia nie należało pytać. Każdy jest skąś, przy czym większość sprawia wrażenie, że znikąd. "
Świetna recenzja. Sięgnę. Powtarzam się , ale mam jeszcze przed sobą "Bieguni" Olgi Tokarczuk :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! Na wszystko przyjdzie czas. Czasami książki same nas znajdują gdy jest na nie pora!
OdpowiedzUsuń