„Lecz artyści
muszą żyć, ze swoją gorączką niezależnie od jej natury, dobrej lub złej.Właśnie
dzięki gorączce są artystami. Trzeba ją więc podsycać. To dlatego artysta nigdy
nie może być w pełni obecny w świecie: jedno oko zawsze musi mieć zwrócone do
wewnątrz.”
(s.41)
Przeczytałam tę
książkę bez świadomości, że jest to autobiografia autora. Jakoś trudno mi po
prostu utożsamić zagubionego dwudziestolatka z uznanym w dziedzinie literatury
noblistą. W każdym razie zanurzyłam się w inteligentne studium poszukiwania
swojej drogi, rozterek wchodzenia w dorosłość i walki ze swoją tożsamością.
Przeszkadzał mi jedynie fakt, że to wszystko mogłam obserwować z perspektywy mężczyzny.
Oczywiście
bliższe byłyby mi wyznania kobiety, nie przeszkodziło to jednak w
przysłuchaniu się z zainteresowaniem co też czuje i przeżywa dorastający
młodzieniec. Główny bohater John boryka się sam ze sobą. Wydaje się człowiekiem
bardzo samotnym i zagubionym. Za wszelką cenę stara się uwolnić od stereotypu uwarunkowanego pochodzeniem z Afryki. Kiedy w końcu udaje mu się emigrować do
Wielkiej Brytanii czuje się jakby złapał Pana Boga za nogi. Ku memu wielkiemu zdziwieniu
mimo tego, że studiował matematykę marzy aby zostać pisarzem albo poetą.
Zatrudnia się jako programista komputerowy i próbuje powoli spełniać swoje
marzenia. Jego kontakty z kobietami nie wydają się zbyt obiecujące. Stosunki z
rodziną szczególnie z matką, dały mi
dużo do myślenia (oczywiście w kategoriach: jak lepiej wychować syna) a próby
nawiązywania wszelkiego rodzaju znajomości czy przyjaźni nie wychodzą Johnowi
najlepiej.
Rozważania
dwudziestolatka miejscami wydają się infantylne, kiedy indziej znowu bardzo
dojrzałe. Momentami miałam ochotę przerwać czytanie aby przeanalizować którąś
z jego myśli. Dlatego też choć lektura okazała się trochę dołująca i mało
pasjonująca, to jednak wniosła kilka interesujących refleksji w moje życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz