Szczepan Twardoch, Epifania
wikarego Trzaski, 2007
„Oto moc zaklęta w słabość, porażka w zwycięstwie,
wielkość w małości, świętość w grzeszności. Zbrodniarz, który pokutuje za
grzechy swoje i całego świata. Kameduła piekieł, zakopany w podziemiach, który
na milczenie skazał nie tylko swe uszy, ale i oczy na wieczną ślepotę.”
Osadzona na Śląsku powieść Szczepana Twardocha zbudowana
jest na ciekawym pomyśle. Oto sam Jezus Chrystus zstępuje ponownie na ziemię w
towarzystwie archanioła Michała i w osobie skromnego wikarego księdza Janka
upatruje sobie swojego proroka, który ma zapowiedzieć jego powtórne przyjście. Brzmi
interesująco i nie zawodzi. Jest gwara Śląska, są prawdziwi Ślązacy, kopalnie i
ich tajemnice.
Mocno zaskoczony swoją niespodziewaną, nową rolą ksiądz
Jan zdobywa zdolność odczytywania ludzkich losów a nade wszystko uzdrawiania i
czynienia cudów. Fantastyczna opowieść, czyta się z zaciekawieniem. Budowanie
postaci i charakterystyka kolejnych bohaterów jak zwykle u Twardocha dogłębne,
ciekawe i inteligentnie sięgające do dalekiej przeszłości. Czasami wkrada się
trochę fantastyki co w moim odczuciu jeszcze bardziej ubarwia całą opowieść.
Wydarzenia mające miejsce w drugiej połowie książki mają
jednak trochę mniejszą wartość. Ksiądz Jan swoją postawą nie zawodzi, jednak
wydźwięk całości pozostaje nieco pesymistyczny. Czerwone światło zostaje
zapalone, wzbudza niepokój, naznacza problem. Na szczęście zło nadal zwycięża
dobro a Twardoch nie podaje gotowych odpowiedzi oby tak pozostało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz