Eugene
Ionesco, Łysa śpiewaczka,
Lekcja, Krzesła,
1954
„Papież, bo się podrapiesz! Papież nie ma łupieży, za to łupież ma paru papieży.”
Francuski dramaturg Eugene Ionesco zbulwersował mnie
swoimi antysztukami. Wyśmiewa przedmiot mojego uwielbienia, narząd
mojej pracy – język! Uzmysławia jednocześnie absurd języka jako
środka komunikacji. Zaprzecza oczywistościom, niestety w tak
przekorny sposób, że trzeba mu przyznać rację. Obnażony w
sztukach Francuza absurd ludzkiej egzystencji miejscami zawstydza. Z
każdej sceny-niesceny wypływa na wierzch groteska, parodia, satyra
i czarny humor – główne cechy Teatru Absurdu, któremu przoduje
Eugene Ionesco, a na którym wzorowali się nasi rodzimi twórcy
absurdu jak Różewicz czy Mrożek.
Dziwne i niesamowite rzeczy spotkały mnie w trzech
najpopularniejszych dramatach tegoż autora. Nagle słowa straciły
wartość, te same, które uważam za nosicieli wszystkich prawd, za
stworzycieli sensów, za środek porozumiewawczy. Następuje
całkowity upadek dialogu, rozpad rozmowy i stan skrajnego wypaczenia
języka. Kiedy coś podobnego dzieje się z naszym środkiem
komunikacji wszystko traci sens. W zabawnych i bezsensownych
rozmowach państwa Smith z państwem Martin w pierwszej sztuce,
dialogi zawieszono w próżni i odebrano im znaczenie, co sprawiło,
że rzucane w przestrzeń słowa zataczały koło po czym powracały
do punktu wyjścia. Donikąd tą drogą nie dojdziemy. Dramat jest
pozbawiony jakiejkolwiek akcji, dynamizm zostaje obalony a tytułowa
Łysa Śpiewaczka nadal nie używa grzebienia. Nawet tytuł nie ma
sensu, jak więc szukać go w treści.
Kiedy otrząsnęłam się po pierwszej sztuce,
pomyślałam, że już nic bardziej absurdalnego nie może się
wydarzyć! Jednak Lekcja dezorientuje jeszcze bardziej. Na
początku bawi a pod koniec pozostawia zszokowanym. Tym razem nie
można narzekać na brak akcji. Jest akcja, jest punkt kulminacyjny,
jest napięcie. Oto profesor przeprowadza z młodą studentką
prywatną lekcję. Dialogi wysmakowane, zabawne miejscami aluzje
różnego rodzaju...ale to tylko złudzenie, to wszystko dla zmyłki.
Język ma bowiem także funkcje manipulacyjne, które tutaj zostały
wyeksponowane. Dialog znowu obnaża swoje nonsensy. I za każdym
razem koniec sztuki to tym samym początek kolejnej. Koło fortuny
się kręci.
Sztuka Krzesła traktuje o poważnych sprawach i
wprowadza w zadumę. Już nie ma się z czego śmiać, gdyż
„Przedmiotem życia jest nic” jak mawiał sam autor. Nieobecność
Boga daje się we znaki a język znowu zawodzi. Dramat trochę w
klimatach Samuela Becketta. Podtytuły tych dramatów mówią same za
siebie: Antysztuka, Dramat komiczny, Farsa tragiczna. Wiedziałam
więc, co mnie czeka sięgając po książkę. Jednak wysmakowane
zabawy lingwistyczne przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Po
przeczytaniu nie pozostaje nic innego jak oglądać na scenie, śmiać
się i zachwycać po czym wpaść w zadumę. Bo to co chce swoimi
sztukami przekazać dramaturg dalekie jest od komizmu.
Aby więc wydawać z siebie dźwięki, słowa i
wszystko, co pani sobie życzy, należy, jak mówię, bezlitośnie
wypychać z płuc powietrze, następnie zaś przepuszczać je,
delikatnie muskając, przez struny głosowe, które nagle, jak harfa
lub drzewa na wietrze, zaczynają drżeć, szumieć, wibrować lub
warczeć, albo też syczeć i gwizdać, gwizdać, wprawiając w ruch
języczek, język, podniebienie, zęby ….. (…). ...oraz wargi...w
końcu słowa wychodzą nosem, ustami, porami skóry, unosząc za
sobą wszystkie wyżej wymienione narządy, wyrwane w potężnym,
majestatycznym locie, który nie jest niczym innym, jak tylko tym, co
niesłusznie nazywamy głosem, głosem pełnym modulacji, zdolnym
zmienić się w śpiew lub przekształcić w straszliwą, symfoniczną
burzę z całym orszakiem dźwiękowych cudów, podobnych naręczom
kwiatów: wargowych, zębowych, zwarto-wargowych, palatalnych i
innych, raz pieszczotliwych, raz gwałtownych i gorzkich. (Lekcja
s.91)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz