„Każdy
zapala świeczkę za swojego zmarłego, a synagoga rozjaśnia się morzem płomyków.
Wzruszam się, kiedy słyszę, jak łkając i śpiewając, wypowiadamy modlitwy za
umarłych. Nazwy Majdanek, Auschwitz, Bergen-Bergen powtarzają się w nich jak
zaklęcia magiczne, a ja czuję, że my, Żydzi, jesteśmy narodem zrozpaczonych
dzieci.” (s.236)
W końcu udało mi się przeczytać pierwszą i najważniejszą
chyba książkę Romy Ligockiej. Znam jej późniejsze powieści, oglądałam jej obrazy
i od zawsze wiedziałam o czym jest Dziewczynka
w czerwonym sweterku. Nigdy jednak wcześniej nie udało mi się do niej
dotrzeć. Często bywa tak, że gdy dużo się o książce słyszało, gdy inni o niej
opowiadali, gdy się o niej naczytało to ma się już pewne
konkretne wyobrażenie. Potem niestety bywa też tak, że po przeczytaniu można
poczuć się rozczarowanym, bo rzadko jednak wyimaginowane wyobrażenia zgadzają
się z rzeczywistością. W przypadku tej książki też tak trochę miałam. Bez względu
jednak na to, powieść ta pozostaje wybitnym świadectwem czasu Holokaustu i
emocjonalnym zapisem napiętnowanej wojną egzystencji.
Pierwszą część przebrnęłam bardzo szybko i zachłannie.
Opowieść o życiu w krakowskim getcie, które wspomina mała dziewczynka w wieku
mojej córki, trzyma mocno za serce. Autorka przedstawia wszystko z perspektywy
dziecka, robi to tak emocjonalnie i prawdziwie, że czyta się ze ściśniętym
gardłem. Kiedy jednak następuje koniec wojny, książka zaczyna się dłużyć. Pisarka
chciała dociągnąć narrację do współczesności, może trochę na siłę. Oczywiście
życie narratorki nadal pozostaje niezwykle ciekawe, jest przecież nietuzinkową
osobą, artystką obracającą się w kręgach artystycznych Krakowa, Wiednia czy
Monachium. Również jej przeżycia wewnętrzne są dobrze w książce zobrazowane. Wszystko to jest bardzo interesujące szczególnie z psychologicznego punktu widzenia. Jednak
trudno zmieścić w jednej książce ponad sześćdziesiąt lat. Wszelkie skróty są bolesne, szczególnie z perspektywy początku książki, kiedy czasami każdy
kolejny dzień opisany był szczegółowo. Jednym słowem pozostaje niedosyt. Czas
pod koniec za bardzo przyśpiesza.
To co udało się w tej książce bardzo dobrze pokazać, to
według mnie przede wszystkim przemiana jaką przeszła główna bohaterka. Obserwujemy
jej losy przecież od czwartego roku życia przez kolejnych chyba pięćdziesiąt
lat. Wyraźnie widać jak dojrzewa i staje się dorosłym człowiekiem osoba, która
przeżyła w dzieciństwie Holokaust. Jak duży wpływ mają sceny z dzieciństwa na
całe życie, na kolejne wybory oraz na ludzi, z którymi wchodzi się w bliższe relacje.
Niesamowite są fragmenty, gdy do dorosłej Romy w różnych sytuacjach wracają
sceny z getta. To momenty mrożące krew w żyłach. Czas na chwile zatrzymuje się
podczas czytania. To ważna i potrzebna książka, będę ją dalej polecać młodemu
pokoleniu. Dodatkowym atutem będą dla nich pewnie wątki, w których autorka
opisuje dzieciństwo z kuzynem, Romanem Polańskim. Kiedyś oboje nosili to same
żydowskie nazwisko po ojcach, którzy byli braćmi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz