czwartek, 6 sierpnia 2015

Między życiem a śmiercią

Ignacy Karpowicz, Sońka, 2014
 

 
„Jestem Sonia Biała, jestem Sonia Kulawa, jestem ostatnia jak moja suka Borbus Dwunasta, jak mój kot Jozik Pasterz Myszy, ostatnia z rodu jestem, moja krew została wymazana ze świata w czasie wojny, później już tylko schła. Jestem z Królowego Stojła, gdzie dumni królowie popasywali, jestem z domu Trochimczyk, jestem matką, której zabito dziecko, jestem siostrą, której zabito braci, jestem córką, której zabito ojca, jestem żoną, której zabito męża, jestem kochanką, której zabito kochanka, sąsiadką bez sąsiadów, rozpaczą bez strun głosowych, skargą bez spowiednika, spowiedzią bez rozgrzeszenia.”
(s. 128)
 
 
Sońka to moje największe książkowe zaskoczenie tego roku. Po dwóch pierwszych powieściach Karpowicza nie śpieszno było mi do następnych. Gdyby nie fakt, że Sońkę dostałam w prezencie, nie sięgnęłabym po nią nawet ze względu na nominacje do Nagrody Nike! A tu proszę jakie oszołomienie, jaka niespodzianka. Zachwyciłam się od pierwszej strony, przeczytałam w dwa wieczory. Ujął mnie język powieści, spokojny, nieśpieszny, metaforyczny. Ujęła mnie narracja, poruszająca opowieść Sońki i Igora. Zachwyciła mnie konstrukcja całości....wielowymiarowość tej historii, konwencja teatralna. Zauroczyła mnie w końcu sama główna bohaterka i sposób poprowadzenia tej postaci jak też zabawy z chronologią, dawkowanie ważnych informacji, stopniowanie napięcia. Jednym słowem, nigdy nie podejrzewałabym, że to powiem ale Ignacy Karpowicz staje się właśnie moim faworytem do Nagrody Nike. Sońka jest niezwykłą powieścią, która zawiera wszystko to czego szukam w literaturze.



Główne wydarzenia rozgrywają się podczas drugiej wojny światowej ale Karpowicz zmyślnie miesza ze sobą teraźniejszość, w której Igor-Ignacy odwiedza staruszkę Sonię; przeszłość z opowieści głównej bohaterki i przyszłość kiedy Sonia już nie żyje a na scenach teatru grane jest przedstawienie oparte na jej biografii. Wszystkie czasy w książce Karpowicza gonią się wzajemnie, przeskakują utarte ramy, doganiają się i odskakują. Wielki plus za kompozycje książki, która mimo porzucenia wszelkich reguł nie rozpada się, nie dezorientuje a właśnie staje się nadrzędną osią dramaturgiczną.

Na uwagę zasługuje także niepowtarzalny klimat wyłaniający się spomiędzy wersów książki. Białoruskie pogranicze, dialekt, nawiązaniami do prawosławia, legend i mitów. Szperanina we własnej przeszłości, odszukiwanie w sobie swojej prawdziwej tożsamości, podsumowywanie życia – to wszystko sprawia, że powieść ta miejscami wydawała mi się magiczna, przesiąknięta atmosferą nadzwyczajności.

Przyznam szczerze, że zachwycając się tym wszystkim gdzieś na drugi plan umykał mi główny wątek powieści jakim jest tutaj miłość w czasach wojny. Zakochana, zauroczona w Niemcu Sońka
traci poczucie rzeczywistości, jest gotowa na wszystko, nie zastanawia się nad konsekwencjami, które ostatecznie stały się przyczyną rodzinnej tragedii. Rzadko można spotkać w literaturze tak typowe oswojenie wojny, jej ludzki wymiar. Sońka aż do śmierci żyje wspomnieniem kilku chwil spędzonych z ukochanym, z którym nawet nigdy nie mogła porozmawiać, z powodu nieznajomości języka niemieckiego. Wspominając mówi: „Ach, jak ja tęsknie do wojny! Czemuż się skończyła?" Oto prawdziwa siła miłości, zjawisko niezrozumiałe dla niewtajemniczonych.

Oczywiście powieść Karpowicza ma wiele wymiarów, dotyka mnóstwa problematycznych aspektów jak chociażby relacji ojca z córką, pozycji kobiety w społeczeństwie pierwszej połowy XX wieku (kobieta jak koza) czy nawet sytuacji ludzi wykluczonych, starszych, żyjących gdzieś obok nas ale już prawie nieistniejących, o całej skomplikowanej problematyce tożsamościowej związanej z Igorem-Ignacym nie wspominając. Autorowi udało się połączyć ze sobą wszystkie te tematy w jednej opowieści nie popadając przy tym w banał ani moralizatorstwo, zręcznie balansując między życiem a śmiercią.
 
„Pękło mi serce. Nie pierwszy raz. To serce pękało i pękało, i wydawało się, że pękanie nigdy się nie skończy, jak nie kończy się znoszenie jaj przez nioskę ani rzeka, ani ból, ani puszcza, ani głód, ani trzeszczenie kry zimną. (s. 104)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz