piątek, 18 listopada 2011

Kieślowski w teatrze

John Simon, Drei Farben: Blau, Weiß, Rot, 2010

John Simon to monachijski reżyser teatralny, który upodobał sobie filmy naszego rodaka, wybitnego Krzysztofa Kieślowskiego. Kilka lat temu wyreżyserował Dziesięć przykazań, a rok temu miałam okazję zobaczyć jego sztukę opartą na scenariuszu Trzech kolorów. Niezwykłe i zapadające w pamięć widowisko.

Trzy ostatnie filmy Kieślowskiego z lat 1993/1994 nawiązują do haseł Rewolucji Francuskiej „Wolność, Równość, Braterstwo”. Niemiecki reżyser szesnaście lat po Kieślowskim, zastanawia się jak idee te funkcjonują w życiu codziennym zwykłych ludzi i co oznaczają dzisiaj. Czy ludzie rzeczywiście  nadal ich potrzebują?


Przypominając: pierwsza część trylogii Niebieski symbolizująca hasło wolności, to historia Julii, która w wypadku samochodowym traci męża i córeczkę. Po tej tragedii dowiaduje się o kochance męża i ich wspólnym, nienarodzinym jeszcze dziecku. Zagubiona Julia próbuje dojść do równowagi psychicznej odsuwając się od ludzi. Z czasem do życia przywraca ją praca nad nieskończonym koncertem męża, wybitnego kompozytora. 



Druga część rozgrywa się m. in w komunistycznej Polsce i ma odzwierciedlać hasło równości. Bohaterem Białego jest Polak Karol, który wraca z Paryża po rozwodzie z Francuską, na której chce koniecznie się zemścić. Pozoruje swoją śmierć i stara się obwinić o nią byłą żonę. 

Na koniec Czerwony, dotykający problemu braterstwa. To opowieść o młodej dziewczynie, która zaprzyjaźnia się z emerytowanym sędzią (po tym jak przypadkiem potrąca samochodem jego psa). Emeryt z nudów i samotności podsłuchuje rozmowy telefoniczne swoich sąsiadów. Jest to droga, za pomocą której dziewczyna poznaje studenta prawa, mającego mieć później decydujący wpływ na jej życie.



Reżyser, prawie trzygodzinnej sztuki, duży nacisk położył na symbolikę kolorów, silnie oddziaływując w ten sposób na wyobraźnię widzów. Bohaterowie konkretnych części noszą stroje w kolorach odpowiadającym hasłom rewolucji. Odbijające się na scenie trzy kolory świateł i poruszająca w każdej części muzyka to również idealne dopełnienie ważnych, symbolicznych scen.

Najbardziej jednak spektakularne jest rozpoczęcie całego przedstawienia. Bohaterka pierwszej części stojąc w rogu przypomina sobie o strasznym wypadku swojej rodziny. W tym momencie na scenę spada duży, ciemny samochód i wbija się ze straszliwym piskiem w podłogę. Pozostaje on tam do końca sztuki, przerażając swoim widokiem i uzmysławiając wszystkim o wstrząsających skutkach tego wydarzenia.


 Niemiecki reżyser bazując na scenariuszu Krzysztofa Piesiewicza i obrazach przedstawionych przez Kieślowskiego, w pewnym sensie łączy wszystkie trzy historie. Opowiadają one o ludziach, którzy po zagubieniu sensu w życiu nie oczekują już niczego więcej a jednak za każdym razem los szykuje dla nich niespodziewane zwroty akcji. W każdej części trylogii chodzi o miłość, strach i samotność. Każdy z trójki bohaterów stoi przed rozpoczęciem nowego etapu w życiu.

Myślę, że Johnowi Simonowi bardzo dobrze udało się przypomnieć idee polskiego reżysera. Ponadczasowe pytania stawiane w trylogii nadal domagają się odpowiedzi, każde kolejne podejście do tematu (wolności, równości i braterstwa) przedstawia kilka ich wariantów.

To była bardzo emocjonująca wizyta w teatrze. Tym bardziej, że na niemieckiej scenie pojawiały się od czasu do czasu polskie akcenty. W Białym symbolami polskości były polska wódka i Gazeta Wyborcza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz