wtorek, 12 stycznia 2016

Więzienny debiut

Andrzej Stasiuk, Mury Hebronu, 1992



 

„Tu czy tam.
Nie potrafię ci dobrze tego wytłumaczyć, ale to jest tak, jakby nie było różnicy. Żadnej. Ludzie z wolności myślą, że świat jest ciapnięty na pół. Tu więzienie, a tam wolność. Taki chuj jak słonia nos. Do więzienia idzie się tylko raz. Ten pierwszy. Potem już nie ma więzienia. Wolności też nie ma. Wszystko jest równo.” (s.154)



Od zawsze byłam ciekawa debiutu Andrzeja Stasiuka. Opowieści z więzienia, w którym znalazł się za dezercję z wojska nie mogły być nudne. Dodając do tego talent pisarski autora byłam niemal pewna wyśmienitej lektury. Tak też się stało, chociaż pozostaje jakiś żal, że książka na którą czekałam od kilku lat, i za którą zapłaciłam prawie 30 zł nagle kończy się po jednej nocy i już po wszystkim. Prawda jest bowiem taka, że kiedy zacznie się czytać opowieść jednego z „zawodowych” więźniów nie da się przerwać. Stylizowany język, poetyka aż w końcu sama opowieść trzyma czytelnika i nie puszcza przed ostatnią stroną.


Do książek Andrzeja Stasiuka podchodzę zawsze z lekką obawa, bo niektóre pochłaniam za jednym razem a inne męczę długo, aż w końcu nie doczytuję (tak było z powieścią Taksim, i z tego też powodu boję się sięgnąć po najnowszy Wschód). Czasami wygrywa u niego poetyckość a czasami, kiedy łączy magiczny język powieści z tysiącem dygresji i wulgaryzmami nie potrafię go przebrnąć. Tym razem trafiłam na swój typ. Mury Hebronu to ważna książka. Z jednej strony potwierdza wszystko to co już o życiu w więzieniach powiedziano i pokazano np. w kinie, z drugiej jednak daje możliwość dziwnego utożsamienia się z narratorem Opowieści jednej nocy. Więzień odsiadujący któryś z kolei wyrok za kradzieże, tak przejmująco opowiada burzliwą i dramatyczną historię swojego życia, że zaczynam go rozumieć i akceptować (nie wiem dlaczego).
 
Fantastycznie oddany więzienny język, realia tego miejsca z różnego rodzaju przemyśleniami i dobrymi radami dla mężczyzny, który dopiero zaczyna swoje więzienne życie, świadczą o dobrym poziomie tej powieści. Dodając do tego niezwykłe, typowo „stasiukowe” pierwsze rozdziały, już od samego początku trzeba uzbroić się w siłę psychiczną i dopuścić do siebie także cały ten poetycko zbrutalizowany język razem ze wszystkimi zboczonymi scenami.

Od ściany do ściany. Do ściany do ściany. Od okna do ściany. Od drzwi do okna. Od ściany do ściany. Do ściany od ściany. Lewa noga. Prawa noga. Lewa noga.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz