Andrzej Stasiuk, Mury Hebronu, 1992
„Tu czy tam.
Nie potrafię ci dobrze tego wytłumaczyć, ale to
jest tak, jakby nie było różnicy. Żadnej. Ludzie z wolności
myślą, że świat jest ciapnięty na pół. Tu więzienie, a tam
wolność. Taki chuj jak słonia nos. Do więzienia idzie się tylko
raz. Ten pierwszy. Potem już nie ma więzienia. Wolności też nie
ma. Wszystko jest równo.” (s.154)
Od zawsze byłam ciekawa debiutu Andrzeja Stasiuka. Opowieści z
więzienia, w którym znalazł się za dezercję z wojska nie mogły
być nudne. Dodając do tego talent pisarski autora byłam niemal
pewna wyśmienitej lektury. Tak też się stało, chociaż pozostaje
jakiś żal, że książka na którą czekałam od kilku lat, i za
którą zapłaciłam prawie 30 zł nagle kończy się po jednej nocy
i już po wszystkim. Prawda jest bowiem taka, że kiedy zacznie się
czytać opowieść jednego z „zawodowych” więźniów nie da się
przerwać. Stylizowany język, poetyka aż w końcu sama opowieść
trzyma czytelnika i nie puszcza przed ostatnią stroną.
Do książek Andrzeja Stasiuka podchodzę zawsze z lekką obawa, bo
niektóre pochłaniam za jednym razem a inne męczę długo, aż w
końcu nie doczytuję (tak było z powieścią Taksim, i z
tego też powodu boję się sięgnąć po najnowszy Wschód).
Czasami wygrywa u niego poetyckość a czasami, kiedy łączy
magiczny język powieści z tysiącem dygresji i wulgaryzmami nie
potrafię go przebrnąć. Tym razem trafiłam na swój typ. Mury
Hebronu to ważna książka. Z jednej strony potwierdza wszystko
to co już o życiu w więzieniach powiedziano i pokazano np. w
kinie, z drugiej jednak daje możliwość dziwnego utożsamienia się
z narratorem Opowieści jednej nocy. Więzień odsiadujący
któryś z kolei wyrok za kradzieże, tak przejmująco opowiada
burzliwą i dramatyczną historię swojego życia, że zaczynam go
rozumieć i akceptować (nie wiem dlaczego).
Fantastycznie oddany
więzienny język, realia tego miejsca z różnego rodzaju
przemyśleniami i dobrymi radami dla mężczyzny, który dopiero
zaczyna swoje więzienne życie, świadczą o dobrym poziomie tej
powieści. Dodając do tego niezwykłe, typowo „stasiukowe”
pierwsze rozdziały, już od samego początku trzeba uzbroić
się w siłę psychiczną i dopuścić do siebie także cały ten
poetycko zbrutalizowany język razem ze wszystkimi zboczonymi scenami.
„Od ściany do ściany. Do ściany do ściany. Od okna do
ściany. Od drzwi do okna. Od ściany do ściany. Do ściany od
ściany. Lewa noga. Prawa noga. Lewa noga.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz