czwartek, 21 marca 2013

Erotyczna poezja Czesława Miłosza

Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis

Moje uszy coraz mniej słyszą z rozmów, moje oczy słabną,
ale dalej są nienasycone.

Widzę ich nogi w minispódniczkach, spodniach albo w
powiewnych tkaninach,

Każdą podglądam osobno, ich tyłki i uda, zamyślony,
kołysany marzeniami porno.

Stary lubieżny dziadu, pora tobie do grobu, nie na gry i
zabawy młodości.

Nieprawda, robię to tylko, co zawsze robiłem, układając
sceny tej ziemi z rozkazu erotycznej wyobraźni.

Nie pożądam tych właśnie stworzeń, pożądam
              wszystkiego, a one są jak znak ekstatycznego obcowania (...)


Wydany w 2001 roku tom poetycki Czesława Miłosza pt. To, zawiera mnóstwo pięknych i ważnych wierszy. Dla takich perełek jak Gdziekolwiek, Obudzony, czy Jasności promieniste uwielbiam do niego wracać. Poezja ta tematycznie skupia się wokół: starości, przemijania, podsumowywania życia, rozliczania się, trochę nawet usprawiedliwiania. Jak na Miłosza przystało znaleźć tu można też wiersze o czy też do Iwaszkiewicza, Różewicza, Herberta a nawet do Papieża Jana Pawła II, Edwarda Hoppera czy Gustawa Klimta. Najbardziej jednak zaintrygowały mnie liryki miłosne, a nawet erotyki jeśli mam prawo tak je nazwać. Piszący je w wieku 90 lat poeta odsłonił pod koniec życia nieznaną dotąd (przynajmniej przeze mnie) twarz. Owe wiersze miłosne są o tyle właśnie ciekawe i intrygujące, że pisze je nie żaden młody amant lecz staruszek, czego wcześniej nie odnalazłam w polskiej poezji. Fakt ten wyznacza oczywiście zupełnie inny punkt widzenia a nawet kazał mi zastanowić się nad osobowością wielkiego noblisty.

Na moje 88 urodziny
 
Miasto gęste od krytych pasaży, wąskich
placyków, arkad,
schodzące tarasami ku morskiej zatoce.
I ja, zapatrzony w młode piękno,
cielesne i nietrwałe,
jego ruch taneczny wśród starych kamieni.
Kolory sukien według letniej mody,
stuk pantofelka na dallach sprzed stuleci,
cieszą mnie swoim obrzędem powrotu.
Dawno zostawiłem za sobą
zwiedzania katedr i wież warownych.
Jestem jak ten, kto widzi, a jednak sam nie przemija,
duch lotny mimo siwizny i chorób starości.
Ocalony, bo z nim wieczne i boskie zdziwienie.

Wiersz Na moje 88 urodziny jest w pewnym sensie tak samo smutny co optymistyczny. Choć tytuł sugeruje pewnego rodzaju podsumowanie, a początek wiersza wydaje się melancholijny, to jednak po przeczytaniu całości pozostaje uczucie spokoju i spełnienia. Daje nadzieję, że starość też na swój sposób może być piękna. Zastanawiam się tylko, czy „ocalenie” z ostatniego zdania jest domeną wszystkich czy może tylko poetów, którzy jako nieliczni obdarowani są „boskim zdziwieniem”?

Kolejny utwór Voyeur jest sprawozdaniem z życia. Podmiot liryczny w kolejnych wierszach wciąż nie daje zapomnieć o tym, że przeżył dużo i prawie wszystkich swoich bliskich. Uzmysławia, że cechą a nawet rolą poety jest obserwacja świata i może nawet specyficznie wyczulone na piękno zmysły. Wspomina więc wyjątkowe kobiety napotkane na swojej drodze wędrowca, ale od razu zasmuca przypomnieniem o przemijaniu i nietrwałości, szczególnie tutaj skoncentrowanym na kobiecym pięknie.

Voyeur
Byłem podglądaczem wędrownym na ziemi.
Szumiało, mieniło się wnętrze galaktycznej bańki
mydlanej.

Jej kapelusz z kwiatami lila, nosiła majtki z koronką,
Ucztowaliśmy z nią przy obrusie cętkowanym w słoneczne
plamy.
Albo jej na wpół gołe piersi w sukni Empire.
Przebierałem się w kolorowy frak z orderem,
Byle tylko móc zgadywać ich stwardniały dotyk.
Zawsze myślałem o tym, co kobiety noszą zakryte:
Ciemne wejście do ogrodu wiedzy
W pianie halek, falbanek i spódnic.
A później umierały one, ich atłasy i lustra.
Dogaressy, księżniczki, panny służebne.
Ściskało mnie w gardle, że takie piękne zmieniają się w
truchło.
Naprawdę nie szukałem kochania się z nimi.
Pożądały ich moje oczy, chciwe, bardzo chciwe,
Zaproszone na komiczne widowisko,
W którym filozofia i gramatyka,
Poetyka i matematyka,
Logika i retoryka,
Teologia i hermeneutyka,
Oraz wszelkie nauki mędrców i proroków
Zgromadziły się, żeby układać pieśń nad pieśniami
O puszystym zwierzątku nie do oswojenia.

Kolejnym niesamowitym wierszem, który zwrócił moją uwagę, jest liryk Pastele Degasa opowiadający o obrazach Edgara Degasa. Podmiot liryczny niezwykle plastycznie opisuje swoją inspirację pięknem jakie odnalazł w malarstwie pełnym tańczących baletnic i nagich niewiast. Idąc tym śladem odszukuję opisane obrazy. Analizuję kilka, na których kobiety czeszą swoje długie włosy. Do opisu Miłosza pasują mi dwa, nie mogę się zdecydować, o który dokładnie może chodzić.


Te plecy. Rzecz erotyczna zanurzona w trwaniu,
A ręce uwikłały się w rudych splotach,
Tak bujnych, że czesane, ściągają w dół głowę.
Udo i pod nim stopa drugiej nogi,



 
 
Bo siedzi, rozchylając zgięte kolana,
I ruch ramion odsłania linię jednej piersi.
Tu, niewątpliwie, w stuleciu i roku,
Które minęły. Jakże ją dosięgnąć?



Kolejny fragment opowiada o kobiecie przed lustrem. Także pasują mi tu dwa obrazy Degasa. Znowu nie wiem, który z nich podmiot liryczny miał na myśli.




I jak dosięgnąć tamtą, w żółtym peniuarze?
Czerni rzęsy przed lustrem, podśpiewując.



 

 
Trzeciego obrazu, tak pięknie opisującego leżącą na łóżku kobietę nie odnajduję. Będzie mnie zapewne jeszcze nurtować i zmuszać do poszukiwań. Bo na podstawie tego krótkiego ale jakże wyrazistego opisu stoi mi jak żywy przed oczami.

Trzecia leży na łóżku, pali papierosa
I ogląda żurnal mody. Jej koszula
Z muślinu, biel obfita okrągło prześwieca
I różowawe sutki. Kapelusz malarza
Wisi między sukniami na antresoli.
Lubił tutaj siadywać, rozmawiać, rysować.
Cierpkie w smaku jest nasze ludzkie obcowanie
Z powodu znajomego dotyku, ust chciwych,
Kształtu bioder i nauk o duszy nieśmiertelnej.
Przybiera i odchodzi. Fala, wełna, wilna.
I tylko ruda grzywa błysnęła w otchłani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz