Jerzy
Pilch, Pod Mocnym Aniołem,
2002
„Ilekroć
wam powiem, że przestałem pić, że nie piję, że po
dziesięcioleciach wytrzeźwiałem na dobre, że odzyskałem poczucie
czasu, że tygodniami dochodziłem do siebie w lodowatym domu w
górach – tylekroć z całym spokojem możecie nie wierzyć. Prawdę
powiedziawszy – nie wierzcie ani jednemu mojemu słowu. Słowo jest
moją używką, moim narkotykiem, rozsmakowałem się w
przedawkowaniu. Język jest moim drugim, co mówię, drugim, język
jest moim pierwszym nałogiem." (s.49)
Książkę
Jerzego Pilcha przeczytałam gdy dostała Nagrodę Nike w 2002 roku.
Nie dorosłam wtedy do niej, temat był mi obcy a sama fabuła
wydawała się nudna. Przez to, na kilka lat przestałam czytać
Jerzego Pilcha. Gdy obejrzałam film Wojtka Smarzowskiego poczułam
jednak ogromną ochotę powrotu do książki. Teraz, za drugim razem
przeczytałam ją na jednym wdechu. Dlatego zdecydowałam się
napisać o tym dziele w kontekście do adaptacji filmowej. O obu
utworach trzeba i należy mówić, nie pozostawiają obojętnym wobec
tematu alkoholizmu, który skądinąd nie jest przecież niczym nowym
ani w literaturze ani w kinie.
O
ile jednak Smarzowski stworzył długi, ciężki, przygniatający
realizmem swoich scen film, o tyle książka bardziej penetruje dusze
alkoholików. Opowieść snuje bohater-narrator, czyli pisarz
borykający się z uzależnieniem od mocnych trunków. W książce
Jerzy wciąga nas w swój świat, każe czuć to samo co on,
przeżywać każde pijackie uniesienie a potem poniżenie i wstyd. W filmie nie mogłam aż tak bardzo wczuć się w sytuację głównego
bohatera, czułam się raczej jak obserwator, który z coraz
większym niedowierzaniem i coraz mniejszą nadzieją przygląda się
zmaganiom alkoholików w zakładzie. Zagrali je ulubieńcy reżysera, śmietanka polskiej sceny aktorskiej, którzy nota
bene tak samo jak w Pod Mocnym Aniołem
upijali się w jego poprzednim filmie „Drogówce”. Niektórzy z nich tak potrafili przykuć uwagę
swoją filmową kreacją, że zapominałam, że to przecież grany
przez Roberta Więckiewicza Jerzy jest głównym bohaterem.
Powiedziałabym nawet, że w filmie punkt ciężkości przenosi się
na bohatera zbiorowego – alkoholików.
"Pod Mocnym Aniołem" reż. W. Smarzowski |
„Piję
bo piję. Piję bo lubię. Piję, bo się boję. Piję, bo jestem
obciążony genetycznie.”
W
każdym razie nietuzinkowi alkoholicy wykreowani przez Pilcha, który
nadał im znaczące imiona takie jak: Szymon Sama Dobroć, Don Juan
Ziobro, Fanny Kopelmeister, Królowa Kentu, Kolumb Odkrywca,
Najbardziej Poszukiwany Terrorysta Świata, Król Cukru, Przodownik
Pracy Socjalistycznej nabrali w filmie dodatkowego znaczenia a ich
pijackie życiorysy powaliły na kolana. Chwała niech będzie
genialnym aktorom! U Pilcha, Jerzy ze swoimi myślami pozostaje w
centrum, a miłość, która w filmie staje się nadzieją w
walce z nałogiem, u Pilcha pozostaje złudzeniem, marą. O ile
jednak wyszukany język powieści jej metaforyzmy i specyficzny,
poetycki styl czyni z niej rzecz na miarę filozoficznych rozważań
to adaptacja filmowa ociera się o dramatyzowaną komedię, która
swoją powtarzalnością powrotów do zakładu (nie dało się tego
uniknąć) w końcu zaczyna tak męczyć, że po prawie dwugodzinnym
seansie oprócz żalu, że jednak się Jerzemu nie udało, odczuwałam
ogromną ulgę. Cieszyłam się, że to koniec i nie muszę dłużej
na to patrzeć ani wczuwać się w ten chory świat. Wiem, że
ludzie, którzy żyją z tym problemem na co dzień nie mogą odczuć
takiej ulgi. Film się skończył, wyszłam z kina, otrząsnęłam
się z przeżyć, nie potrafiłam im współczuć. Czułam
się podobnie jak po filmie Marka Kotarskiego „Wszyscy
jesteśmy Chrystusami”.
Wtedy nawet odczuwałam swego rodzaju szczęście, że mnie ten
problem nie dotyczy, że miałam szczęśliwe dzieciństwo.
Siłą
rzeczy czytając Pilcha przed oczami miałam opowiadanie Marka Hłaski
z 1956 roku „Pętlę”. Wpisując się w nurt literatury
alkoholowej i Hłasko i współczesny Pilch nie pozostawiają złudzeń
co do choroby. Wnikają w swojej prozie głęboko w pijacki umysł i
odsłaniają najwstydliwsze aspekty alkoholizmu. Obaj pisarze opisują
nijako swoje własne przeżycia, dzięki czemu trzeba im wierzyć.
Wydźwięk obu książek jest pesymistyczny, choć Hłasko doprowadza
swojego bohatera do końca, Pilch zostawia go walczącym, ale już
przegranym. Upijający się w barze „Pod Orłem” Kuba z
opowiadania Hłaski i jego kilka lat starszy kolega "pilchowski" Jerzy
z baru „Pod Mocnym Aniołem” to bohaterowie uniwersalni,
reprezentujący swoje pokolenia mężczyzn, z którymi mogą
utożsamiać się inni alkoholicy. Myślę jednak, że to nie dla
nich powstają takie książki i filmy. Potrzebują je inni, zdrowi,
nie znający problemu ludzie, nie mający pojęcia z czym walczą
alkoholicy, w ramach uświadomienia. „Pętlę” Hłaski przeniósł
na ekrany w 1958 roku Wojciech Jerzy Hass. Od tamtego czasu minęło
ponad pół wieku, a po filmie Wojciecha Smarzowskiego nasuwa się
smutna refleksja....nic się nie zmieniło.
"Pętla" reż. W.J. Hass |
„ -
Chce się pan zapić na śmierć? - zapytał doktor Granada.
-
Nie potwierdzam ani nie zaprzeczam – odparłem (…) Prawdę
powiedziawszy, najchętniej zapiłbym się na śmierć po długim i
szczęśliwym życiu. (…) Ale jak można żyć długo i szczęśliwie
bez picia?”
Zaciekawiły
mnie kobiece głosy w nurcie literatury pijackiej. Dwa lata temu
książkę o alkoholiczce napisała Patrycja Pustkowiak „Nocne
zwierzęta” a
ostatnio ukazała się alkoholowa powieść Małgorzaty Halber pt.
„Najgorszy człowiek na świecie”,
w której również kobieta zmaga się z problemem alkoholizmu. Z
pewnością sięgnę kiedyś po te książki.
„Ja,
na przykład dociekam całymi zdaniami. Powiem więcej: z
rozpaczliwym uporem utrzymuję się przy życiu dzięki myśleniu
całymi zdaniami. I nie jest to żaden grafomański trening, choć
dla literatury myślenie całymi zdaniami ma znaczenie pierwsze. Z
dojmującą przykrością myślę o chwili, kiedy ostatnie akapity,
zdania, fragmenty zdań sczezną w mojej głowie i zostaną tam
nieczytelne rękopisy, widma nazw, majaki, koniec." (s.32)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz