Sylwia
Chutnik, W krainie czarów,
2014
„Było takie
podejrzenie, zrodziło się pewnej bezsennej nocy, że alfabet jest
już skończony. Zbyt wiele osób korzystało z niego, notując coś
nieistotnego na kartce przy telefonie lub pisząc list do kogoś, kto
na to nie zasługiwał. Litery blakły, stawały się coraz mniej
wyraźne, aż wreszcie zniknęły zupełnie. Oczywiście, współczesny
świat jest okrutny i jak kto ma pieniądze, jak go na to stać to
sobie kupuje liter do woli. Pełne worki, jak ziemniaki na targu. I
rozsypuje po dywanie, i układa w najróżniejszych konfiguracjach
dla zabawy.”(s.135)
Różowa
okładka zbioru opowiadań Sylwii Chutnik to jedyne co nie spodobało
mi się w tej książce. Nie wiem kto dał tyle różu ani jaki był
tego cel. Nie wiem jak współgra to z treścią książki, nie
potrafię tej okładki zinterpretować. Wiem tylko, że strasznie
dziwnie czułam się w metrze czytając różową książkę, i że
gdybym nie lubiła autorki, nigdy nie pochyliłabym się w księgarni
nad takim wydaniem. No ale..... nie szata zdobi dzieło, więc do
rzeczy.
Jedenaście
krótkich form prozatorskich pochodzi z różnych okresów twórczości
pisarki. Może dlatego poziom opowiadań jest trochę zróżnicowany.
Niektóre czyta się z zachłannością inne ze zdziwieniem. Sylwia
Chutnik zamknęła w swojej książce przekrój naszego
„nieszczęśliwego” społeczeństwa. Każdy z jej bohaterów zmaga
się z jakąś traumą. Autorka z zasady unika opisu ludzi
szczęśliwych, domyślałam się więc zasiadając do jej
opowiadań, że znowu przyjdzie mi zmierzyć się z ponuractwem i
smutną rzeczywistością. To akurat, że Chutnik pisze z perspektywy
Warszawiaka, nie ma dla mnie większego znaczenia. Chociaż
historia ma wpływ na wydarzenia z niektórych tekstów jak też na
samych bohaterów, to uważam niezmiennie, że Anny, Pole, Bożeny
czy Tadeusze i Piotrki ze stron tej książki, można spotkać
wszędzie, również w Monachium. Podświadomie raczej unikam takich
osób, nie mam ochoty wtapiać się w ich brudne światy, najbardziej
odrzuca mnie prymitywny język. Lubię analizować ich za to w prozie
Chutnik, przypatrywać się ich sposobom myślenia, funkcjonowania w
świecie, dziwić się i nie dowierzać, przyglądać się ich
wnętrzom, które autorka z talentem obnaża.
Chutnik
kolejny raz zachwyca mnie swoim lekkim stylem, barwnym a jednak
dostosowanym do poziomu opisywanej osoby językiem, naturalnością
wtapiania się w środowisko, niebanalnością porównań i
psychologiczną podszewką każdej opowieści. Niby przychodzi rzucić
tylko trochę światła na skrawek życia, moment wyrwany z
kontekstu, jeden dzień czasem, zostawia nas bez morału, porzuca
bohatera od niechcenia, w łóżku, na ulicy, w parku, czytelnikom
jednak podostaje on w głowie cały wieczór. Obca, może nawet
nieistniejąca osoba, nie daje spać. Bo jak to tak być prostytutką
bez wyrzutów sumienia („Jestem starą
puszczalską na widok której można splunąć”),
pójść do łóżka z koleżanką po śmierci męża („W
sumie to nieważne co się je, z tobą wszystko smakuje”),
czuć w sobie powołanie kapłańskie i zamordować żonę z teściową
(„Mam poczucie, że na dzień dzisiejszy
jestem naprawdę blisko Boga”)?
Opowieść
o Poli Negri trochę przesadzona, chociaż była pierwszą, którą
chciałam przeczytać. Tytułowa Alicja/Sylwia w pierwszym tekście
trochę się gubi, ale już każde następne opowiadanie włącznie z tym o
niespełnionym pisarzu Panu Tadeuszu („Czasem
tak człowieka zatyka w gardle, nie wiem, może nawet gdzieś niżej,
od tych niewypowiedzianych słów”)
aż po wstrząsające „Muranooo”
i przejmujący, napisany w formie dramatu tekst „Piwnica”
, osiągają wyżyny kunsztu twórczego.
„Jedni rodzą
się na ładnie, drudzy na kocmołucha. Możesz stanąć na głowie,
iść do chirurga plastycznego, a brzydota wypłynie na wazelinie.
Wielki bunt szpetoty przeciwko pięknu jest z góry skazany na
porażkę, ponieważ zanim brzydcy wyjdą z domu, pudrując te swoje
popękane naczynka, to piękni już dawno będą śmiać się
perliście przy szklance wody. Niegazowanej. Bez kalorii, bez
konserwantów, bez składników prosto od szatana. (…) Ja
prenatalnie zostałam zaprogramowana na szmatę do podłogi. (s.98)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz