Ignacy Karpowicz, Sońka,
2014
„Jestem Sonia Biała,
jestem Sonia Kulawa, jestem ostatnia jak moja suka Borbus Dwunasta,
jak mój kot Jozik Pasterz Myszy, ostatnia z rodu jestem, moja krew
została wymazana ze świata w czasie wojny, później już tylko
schła. Jestem z Królowego Stojła, gdzie dumni królowie
popasywali, jestem z domu Trochimczyk, jestem matką, której zabito
dziecko, jestem siostrą, której zabito braci, jestem córką,
której zabito ojca, jestem żoną, której zabito męża, jestem
kochanką, której zabito kochanka, sąsiadką bez sąsiadów,
rozpaczą bez strun głosowych, skargą bez spowiednika, spowiedzią
bez rozgrzeszenia.”
(s. 128)
Sońka to moje
największe książkowe zaskoczenie tego roku. Po dwóch pierwszych
powieściach Karpowicza nie śpieszno było mi do następnych. Gdyby
nie fakt, że Sońkę dostałam w prezencie, nie sięgnęłabym
po nią nawet ze względu na nominacje do Nagrody Nike! A tu proszę
jakie oszołomienie, jaka niespodzianka. Zachwyciłam się od
pierwszej strony, przeczytałam w dwa wieczory. Ujął mnie język
powieści, spokojny, nieśpieszny, metaforyczny. Ujęła mnie
narracja, poruszająca opowieść Sońki i Igora. Zachwyciła mnie
konstrukcja całości....wielowymiarowość tej historii, konwencja
teatralna. Zauroczyła mnie w końcu sama główna bohaterka i sposób
poprowadzenia tej postaci jak też zabawy z chronologią, dawkowanie
ważnych informacji, stopniowanie napięcia. Jednym słowem, nigdy
nie podejrzewałabym, że to powiem ale Ignacy Karpowicz staje się
właśnie moim faworytem do Nagrody Nike. Sońka jest
niezwykłą powieścią, która zawiera wszystko to czego szukam w
literaturze.
Główne wydarzenia
rozgrywają się podczas drugiej wojny światowej ale Karpowicz
zmyślnie miesza ze sobą teraźniejszość, w której Igor-Ignacy
odwiedza staruszkę Sonię; przeszłość z opowieści głównej
bohaterki i przyszłość kiedy Sonia już nie żyje a na scenach
teatru grane jest przedstawienie oparte na
jej biografii. Wszystkie czasy w książce Karpowicza gonią się
wzajemnie, przeskakują utarte ramy, doganiają się i odskakują.
Wielki plus za kompozycje książki, która mimo porzucenia wszelkich
reguł nie rozpada się, nie dezorientuje a właśnie staje się
nadrzędną osią dramaturgiczną.
Na uwagę zasługuje także
niepowtarzalny klimat wyłaniający się spomiędzy wersów książki.
Białoruskie pogranicze, dialekt, nawiązaniami do prawosławia,
legend i mitów. Szperanina we własnej przeszłości, odszukiwanie w
sobie swojej prawdziwej tożsamości, podsumowywanie życia – to
wszystko sprawia, że powieść ta miejscami wydawała mi się
magiczna, przesiąknięta atmosferą nadzwyczajności.
Przyznam szczerze, że
zachwycając się tym wszystkim gdzieś na drugi plan umykał mi
główny wątek powieści jakim jest tutaj miłość w czasach wojny.
Zakochana, zauroczona w Niemcu Sońka
traci poczucie
rzeczywistości, jest gotowa na wszystko, nie zastanawia się nad
konsekwencjami, które ostatecznie stały się przyczyną rodzinnej
tragedii. Rzadko można spotkać w literaturze tak typowe oswojenie
wojny, jej ludzki wymiar. Sońka aż do śmierci żyje wspomnieniem
kilku chwil spędzonych z ukochanym, z którym nawet nigdy nie mogła
porozmawiać, z powodu nieznajomości języka niemieckiego.
Wspominając mówi: „Ach, jak ja tęsknie do wojny! Czemuż się
skończyła?" Oto prawdziwa siła miłości, zjawisko
niezrozumiałe dla niewtajemniczonych.
Oczywiście powieść Karpowicza ma wiele wymiarów,
dotyka mnóstwa problematycznych aspektów jak chociażby relacji
ojca z córką, pozycji kobiety w społeczeństwie pierwszej połowy XX wieku (kobieta
jak koza) czy nawet sytuacji ludzi wykluczonych, starszych, żyjących
gdzieś obok nas ale już prawie nieistniejących, o całej
skomplikowanej problematyce tożsamościowej związanej z
Igorem-Ignacym nie wspominając. Autorowi udało się połączyć ze
sobą wszystkie te tematy w jednej opowieści nie popadając przy tym
w banał ani moralizatorstwo, zręcznie balansując
między życiem a śmiercią.
„Pękło mi serce. Nie pierwszy raz. To serce pękało i pękało, i wydawało się, że pękanie nigdy się nie skończy, jak nie kończy się znoszenie jaj przez nioskę ani rzeka, ani ból, ani puszcza, ani głód, ani trzeszczenie kry zimną. (s. 104)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz