Jacek Hugo-Bader,
Dzienniki kołymskie,
2011
„Starzy ludzie mówią, że ta droga to najdłuższy cmentarz świata. Policzyłem, że gdyby wszystkie ofiary kołymskich łagrów epoki Stalina położyć jedna na drugą, toby się na niej nie zmieściły.”(s.18)
„Jestem tu już piąty
dzień i z przerażeniem odkrywam, że od przyjazdu ani razu się nie
śmiałem. Mnie się to nie zdarza! Tak naprawdę nie spotkało mnie
tu jeszcze nic miłego, sympatycznego. Ludzie to największe
rozczarowanie. Dobrzy, nawet chcieliby pomóc, ale przez cztery dni
nikt się do mnie nie uśmiechnął, nie odpowiedział na uśmiech,
chociaż ładna, słoneczna, prawie mnoźna pogoda. Dziwne,
zahibernowane przez morderczy kołymski klimat sowieckie ponuractwo,
które pamiętam z pierwszych lat dziewięćdziesiątych, a którego
już w Rosji prawie nie ma. Ludzie wkurzeni, opryskliwi, ponurzy,
smutni i ledwo odwarkujący na każde pytanie. A poproś o co! Jacy
potwornie nieszczęśliwi.”(s.50)
Reporter Jacek Hugo-Bader
w 40 dni przemierzył liczący 2025 km trakt kołymski. Od Magadanu
do Jakucka opisał swoją podróż dzień po dniu. Myślę, że to
idealna lektura na zimę. Kiedy czytałam tą książkę i w myślach
przenosiłam się na mroźną Kołymę, gdzie temperatury spadały
nawet do -40 stopni, a za oknem miałam biały śnieg (po świętach
trochę spadło) idealnie mogłam wyobrazić sobie opisane przez
autora miejsca. Mimo tego, iż momentami czułam, że cała ta
opowieść jest trochę udramatyzowana, po początkowym lekkim
zniechęceniu popłynęłam w nią z satysfakcją poznawania miejsc,
o których wcześniej niewiele wiedziałam.
Nie jest tak, że
reportaże te trzymają w napięciu i każdy kolejny zaskakuje.
Książka jest chyba jak wyprawa autora: długa, trudna i mozolna.
Sam pomysł podróży w głąb Rosji bardzo mi zaimponował.
Dobrowolnie wyjechać w mroźne tereny nasiąknięte ludzką krwią
to heroizm. W obozach pracy na Kołymie od 1932 do 1957 roku
przebywali więźniowie polityczni i kryminalni. Niektóre źródła
podają, że śmierć w tym miejscu poniosło ok 6 mln ludzi. Dzisiaj
prawie 60 lat później historia tego miejsca jest wciąż żywa. Nie
tylko ze względu na potomków byłych więźniów, którzy osiedlili
się w tym miejscu, ale także poprzez szczątki ludzi, które
zakopane w ziemi, ze względu na niskie temperatury nie szybko
ulegają rozłożeniu.
Hugo-Bader zmierzył się
z tą historią, osobiście poznał miejsca, w których kiedyś
rozgrywał się dramat ludzi niesłusznie zesłanych do ciężkiej
pracy w nieludzkich warunkach. Ale wydaje mi się, że głównym
celem podróży reportera było poznanie ludzi mieszkających w tym
miejscu. Książka ta, to właściwie opowieść o mieszkańcach
wschodu Rosji. Choć bohaterowie Hugo-Badera nie zawsze są rozmowni
i niechętnie wracają do przeszłości, to jednak reporterowi w
jakiś tajemniczy sposób udaje dotrzeć się w głąb ich dusz.
Niesamowicie mnie to ujęło. Każda z napotkanych osób zaskakuje,
bo wydaje się całkiem inna od nas, Europejczyków. Trudno mi nawet
uwierzyć w to, że ci ludzie istnieją naprawdę. Odcięci od
świata, nieraz też od elektryczności. Imponujące. Warto poznać
„paputczników” reportera, typowych mieszkańców Kołymy od
Szamanki Dory zaczynając, poprzez Babuszkę Tanię, bawiącego się
w odmładzające eksperymenty Niuruguna, Władimira „od którego
uciekła cywilizacja”, zbieracza badziewia Jurija Rybakowa aż po
bieguna-biegacza Piotra Siemionowicza Naumowa. Warto posłuchać o
poszukiwaczach złota, którzy przesiewają twardą, kołymską
ziemię, o strasznych niedźwiedziach i wiernych psach oraz
niezwykłych wierzeniach, przepowiedniach, zabobonach tamtejszych
szamanów.
Myślę, że dobrym
uzupełnieniem wiadomości o łagrach sowieckich jest książka
byłego więźnia Warłama Szałamowa „Opowiadania kołymskie”,
do której często odwoływał się Jacek Hugo-Bader. Ja, aby jeszcze
lepiej poczuć kołymski klimat obejrzałam dramatyczny film z 2009
roku w reżyserii Marleen Gorris „Wichry Kołymy”. Również
polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz