Joanna Olczak-Ronikier, W ogrodzie
pamięci, 2001
Ta niezwykła, nagrodzona w 2002 roku
Nagrodą Literacką Nike książka, spędziła całe 3 lata na mojej
półce. Kilkakrotnie już prawie po nią sięgałam, ale zawsze
kiedy zaczynałam ją
oglądać coś innego przyciągało moją uwagę. W końcu
przyszedł dzień kiedy znalazłam pretekst aby ją przeczytać. Od
pierwszego zdania tak zatraciłam się w
tej opowieści, że ponad 300 stron "połknęłam" w trzy
dni. W pewnym momencie poczułam się jakbym siedziała na wiklinowym
krześle w prawdziwym "ogrodzie pamięci”
z autorką książki (tak jak na okładce
siedzi jej babka ze swoją siostrą) i
słuchała jej niesamowitej rodzinnej historii. Opowieść
ta tak zaciekawia, gdyż jest silnie zakorzeniona w historię
Polski i nierozerwalnie z nią związana. Losy swoich bliskich,
zaczynając od połowy XIX wieku, autorka opisuje pięknym językiem,
rozbudza wyobraźnię plastycznymi opisami rzeczywistości odległych
lat. Zajmując się aktualnie obrazem Żydów w literaturze głównie
zwracałam uwagę na problematykę żydowską. Wydaje
mi się, że gdybym wcześniej przeczytała W
ogrodzie pamięci pozycja ta byłaby
dla mnie po prostu klimatyczną sagą
rodzinną albo ciekawie napisaną powtórką
z historii. Książka Olczak-Ronikier
otwiera bowiem szerokie pole nawiązań,
dotyka całego mnóstwa przeróżnych aspektów i obojętnie z jakim
nastawieniem się do niej podejdzie, gwarancja satysfakcji
stuprocentowa!
Nestorami
rodu opisanego przez Joanne Olczak-Ronikier są jej pradziadkowie
Gustaw i Julia Horwitz. Prababka po śmierci męża sama wychowywała
dziewiątkę dzieci. Jej ulubione powiedzenie „Kopf hoch”, czyli
„głowa do góry” przetrwało przez pokolenia i stało się
dewizą życiową całej rodziny. Jedna z ich młodszych córek,
Janina jest babcią autorki książki. Obok ciekawych historii życia
kolejnych dzieci Julii i Gustawa na plan pierwszy wysuwa się właśnie
przejmująca opowieść o historii wydawnictwa Jakuba i Janiny
Morkowiczów. Słyszałam wcześniej o tym zasłużonym dla
literatury polskiej wydawnictwie, nie miałam pojęcia, że
właściciele byli Żydami. To przecież właśnie im zawdzięczamy
piękne, pierwsze wydania przedwojennych literatów. Wydawali książki
Żeromskiego, Tuwima, Korczaka itd. W ogóle w życiu całej rodziny
obecne są „wielkie persony” świata kulturalnego i politycznego.
Józef Piłsudski był świadkiem na ślubie brata babci
Olczak-Ronikier, ten sam miał też bardzo dobre kontakty z Leninem.
Matka pisarki widziała z bliska zamach na Narutowicza. Jeden z wujów
pisarki romansował z Nałkowską, jej babcia przyjaźniła się z
żona Stanisława Przybylskiego, jej wujostwo chodziło w Paryżu na
wykłady do Curie-Skłodowskiej, jej kuzyn przyjaźnił się ze
szkolnym kolegą Krzysztofem Baczyńskim, bliscy przyjaciele rodziny
to m.in Janusz Korczak i Julian Tuwim, aż w końcu rodzicami
chrzestnymi samej autorki byli Anna Żeromska i Leopold Staff. Cóż
więcej chcieć. Nie często zdarza się okazja aby móc przyjrzeć
się sławnym osobom z punktu widzenia ich znajomych.
To jednak tylko jeden z
aspektów tej książki. Obok ciepło, ciekawie i dość szczegółowo
opisanych losów rodziny pisarki czyli polskiej inteligencji
żydowskiego pochodzenia, najciekawsze wydaje mi się całe tło
historyczne towarzyszące ich życiu. Tym bardziej, że akcja książki
nie rozgrywa się tylko w Polsce ale także w Paryżu, Moskwie,
Bombaju, Ostendzie i Nowym Yorku. Autorka dzięki zachowanym
pamiątkom po przodkach i opowieści żyjących członków rodziny
daje nam wgląd zarówno do burżuazyjnych salonów i europejskich
kurortów jak także do carskiego więzienia, sowieckich łagrów i
okupacyjnych kryjówek minionego wieku.
Bardzo przejmującą
stroną tej epickiej opowieści jest natomiast temat żydowski.
Asymilacja, polonizacja, antysemityzm i wszystko co się z tym wiąże.
Ważnym głosem w polskiej literaturze są przytaczane przez autorkę
fragmenty pamiętników czy listów żyjących w XX wieku Żydów.
Nie do końca byłam świadoma tego, jak głęboko sięga problem
antysemityzmu. Tymczasem okazuje się, że naród żydowski borykał
się z walką o swoją tożsamość długo przed wojną. Często
szukałam w literaturze wyjaśnienia tego zjawiska, źródła pogardy
i nienawiści. Do tej pory nie znalazłam a powieść W
ogrodzie pamięci jeszcze bardziej
uzmysłowiła mi ten problem i przeraziła nim. Autorka podając
fakty nie analizuje ich. Nikogo nie ocenia. Czasami snuje
przypuszczenia lub wyobraża sobie co czuli w danym momencie jej
krewni, wszystko co pisze jest jednak bardzo obiektywne. O swoich
uczuciach nie mówi prawie wcale. Oto jeden z fragmentów książki,
który bardzo mnie poruszył:
W ostatnich dziesięcioleciach
dziewiętnastego wieku narastała antysemicka propaganda i polski
patriotyzm nierzadko zmieniał się w nacjonalizm broniący się
przed napływem "obcych etnicznie, szkodliwych elementów".
Te wszystkie obelżywe epitety znane od dzieciństwa, te oskarżenia
o krętactwo, chciwość, obłudę, tchórzostwo, bezwzględność,
nielojalność musiały wsączyć się w duszę, zwłaszcza że nie
pochodziły tylko od zaciętych antysemitów ani od ludzi
powtarzających bezmyślnie zasłyszane komunały. Sam Bolesław Prus
w Kronikach tygodniowych pisał: Żydostwo nie tyle oznacza
pochodzenie i religię, ile raczej: ciemnotę, pychę, separatyzm,
próżniactwo i wyzysk.
W opini społeczeństwa, jak
stwierdził Max (Maksymilian Horwitz-Walecki):
Żyd niezasymilowany, Żyd nie podniesiony jeszcze do godności
Polaka, był jakimś podczłowiekiem. On sam, wychowany w duchu
asymilacji, mógł się łudzić we wczesnej młodości, że uniknie
losu "parchów", obrażanych i poniżanych, podejrzewanych
o wszystkie możliwe łajdactwa. Recepta na uniknięcie pogardy
wydawała mu się prosta: Żyd, aby stać się człowiekiem, musiał
przestać być Żydem, musiał stać się Polakiem...Trzeba było
tylko dokonać podwójnej zdrady. Wyrzec się niezasymilowanych
współbraci. Czyli własnych korzeni, własnej historii, religii,
tradycji. A także wyprzeć się samego siebie, własnej tożsamości
ukształtowanej przez wieki. Ukrywać starannie swoje "ja",
swoją inność psychiczną, intelektualną i kulturową, udawać
kogoś innego, by stać się całkowicie, aż do złudzenia Polakiem.
Autorka
kilkakrotnie porusza w książce ten temat, ale tylko wtedy kiedy
któryś z opisywanych członków rodziny naprawdę miał z tym
problem. Osobiście ciekawa jestem co sama o tym myśli, albo jakie
było stanowisko jej babci i matki. Cała rodzina nie zgodziła się
podczas wojny na getto, nie przenieśli się (na szczęście) za mur.
Ale pisarka nie roztrząsa tego tematu. Często wspomina, że problem
tożsamości czy ich asymilacja to bardzo delikatna sprawa, o której
nie rozmawiano. Uważam fragmenty, w których sami bohaterowie mówią
głośno co o tym wszystkim myślą za bardzo cenne. Żydzi walczyli
przecież o Polskę, wkładali swoją inteligencją duży wkład w
rozwój kultury i literatury polskiej, a nawet niejednokrotnie godnie
reprezentowali Polskę za granicą. Tym bardziej donioślej i
przerażająco brzmią słowa listu jednego z walczących w
lotnictwie podczas wojny kuzynów pisarki Ryszarda Bychowskiego:
Dziś po roku
systematycznego mordu w stolicy i na prowincji, społeczeństwo
żydowskie w Polsce przestało właściwie istnieć. Jak na tę
bezprzykładną zbrodnię z rąk wspólnego wroga zareagował naród
polski?
Moi koledzy w
lotnictwie i w armii byli albo obojętni, albo otwarcie się
cieszyli. Przez całe tygodnie widziałem chłopców uśmiechających
się pogardliwie na widok nagłówków „Dziennika Polskiego” o
mordach Żydów. Nie chcieli kupować „Dziennika” bo ciągle
tylko o tych Żydach. Na pewno rozumiesz, jakie to było bolesne(...)
Znów pocieszałem się myślą, że w kraju jest inaczej, znów
karmiłem się propagandowymi historyjkami, że ktoś tak kogoś
schował z narażeniem własnego życia. (…)
Ale już w tej chwili
widzę, że wokół idącego na śmierć ludu żydowskiego była
tylko obojętność, pogarda, że nie walczą, zadowolenie, że „to
nie my”(...) Żydzi nie mogli masowo uciekać, bo nie mieli dokąd.
Za murami gett było obce państwo, obca ludność i to jest, zdaje
się straszna prawda.
Problem
ten wciąż pozostaje otwartą sprawą. Temat nie jest zamknięty.
Nadal będę szukać odpowiedzi na pytanie: Dlaczego?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz