czwartek, 10 lipca 2014

Masło maślane


Dorota Masłowska, Kochanie zabiłam nasze koty, 2012

 
 
 
Na ulicy przed domem leżał kot z białym kołnierzykiem, ni to grzejąc się w słońcu, ni to raczej jednak nie żyjąc, wnosząc z faktu, że nie było słońca ani żadnych innych przyczyn, by leżeć wśród pędzących samochodów. W końcu przyjedzie jakiś patrol i go zabierze – pomyślała Farah w tym śnie i poprawiając dół od pidżamy, który wbijał jej się w pachwinę, wróciła do lektury pisma.
 
 



Uwaga odkrycie - ostatnią książkę Doroty Masłowskiej da się czytać. W odróżnieniu od Wojny polsko-ruskiej tą powieść udało mi się doczytać. Autorka od dawna intryguje mnie swoimi scenariuszami sztuk teatralnych czy też kucharskimi felietonami w Zwierciadle, dlatego byłam ciekawa jej kolejnej prozy. Udało mi się ją przeczytać, miejscami byłam rozbawiona, częściej jednak zdziwiona lub zniesmaczona.


Masłowska sprawnie wygina język, żongluje słowami, tworzy ciekawe kombinacje językowe, bawi się utartymi frazami i kalkami ale niewiele z tego wynika. Taki język słyszę na ulicy (no może nie monachijskiej), kiedy słowa życia codziennego trafiają do literatury nie zachwyca mnie to. Bawi, ale nie powala z nóg.
 
Faktem jest, że lekko się to czyta, o ile jednak losy głównych bohaterek o dziwnych imionach Farah i Joanne, miejscami zaciekawiają to jednak bije z nich taki pesymizm, że nie śpieszno było mi do kolejnego sięgnięcia po lekturę. Ciekawej treści, fabuły czy akcji nie znalazłam prawie wcale. Żeby zrozumieć tę książkę trzeba chyba "myśleć Masłowską". Jednym słowem....pozycja tylko dla wtajemniczonych.

2 komentarze:

  1. "Wojna..." nawet mi się podobała, więc tym większa nadzieja na to, że i ta Masłowska mi podejdzie. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Według mnie powieść "Kochanie, zabiłam nasze koty" jest już nieco dojrzalsza od "Wojny..." Zachęcam do przeczytania, będziesz mogła porównać:)

      Usuń