Harry Kämmerer, Isartod, 2010
„Die brüllende Mittagssonne
brachte den Asphalt in München zum kochen. Ein Teppich aus
flirrender Luft waberte über der Straße. Der Stachusbrunnen blies
seine Wasserfontänen in der grallen Himmel. Kinder rannten durch den
sprühenden Regenbogen. Autofahrer hupten wild, das Ozon raubte ihnen
den Verstand. Aus der S-Bahn quollen durchgeschwitzte Menchen. Die
Obststände bewarben „Deutsche Erdbeeren!”. Aus Polen hingegen
die Pfifferlinge. Die Kaufingerstraße war voll wie die Budengassen
auf dem Oktoberfest.”
Kryminałów nie
czytuję zbyt często, dlatego może trudno ocenić mi powieść
Kämmerera. Zainteresowałam się nią raczej tylko ze względu na
fakt, iż akcja powieści rozgrywa się w Monachium, a gdyby nie to,
że stała na półce mojego męża, pewnie wcale nigdy bym na nią
nie trafiła. Czytało się całkiem przyjemnie i szybko, może wpływ
miały na to krótkie, treściwe i dobrze skonstruowane rozdziały, a
może fakt, że tak dobrze odnajdywałam się w opisanych przez
autora miejscach, czując jednocześnie klimat, zapachy i „muzykę”
miasta.
Fabuła książki,
jak na typowy kryminał przystało, opiera się na poszukiwaniu
przez, w tym przypadku monachijską, policję, sprawcy brutalnych
morderstwach. Kilka ofiar, niektóre zabite w masakryczny sposób i
czwórka zaangażowanych w śledztwo kryminologów. Główny
komendant Mader ze swoim ukochanym jamnikiem Bajazzo, samotny
maniak kryminałów Hummel, bezskutecznie starający się o dziecko
Zankl oraz rudowłosa, energiczna i pomysłowa Dosi. W podobny sposób
mogłabym opisać osoby odpowiedzialne za brutalne morderstwa, gdyż
narrator powieści niemal od początku nie robi przed czytelnikiem z
tego tajemnicy. Zabieg ten wydaje mi się trochę zabawny. W związku
z taką właśnie konstrukcją fabuły, główny punkt książki nie
opiera się na dociekaniu, kto zabił (gdyż wiadomo o tym od
początku) a raczej skupia się na poszukiwaniu odpowiedzi na
pytania: jak to się stało, co do tego doprowadziło aż w końcu
jakimi tropami podąża policja aby odkryć prawdę. Niestety taki
właśnie sposób prowadzenia narracji w znacznym stopniu osłabia
napięcie podczas czytania.
Z tego opisu
mogłoby wynikać, że jest to śmiertelnie poważna, straszna
książka! Nic bardziej mylnego. Powieść ta zabarwiona jest sporą
dawką poczucia humoru, pojawia się całą masa zabawnych sytuacji.
Dla mnie jest to kolejny paradoks tego dzieła. Nigdy wcześniej
nie pomyślałabym, że ludzie z policji i to kryminalnej,
rozwiązując tak poważne sprawy jak morderstwa czyli
niesprawiedliwy koniec czyjegoś losu, potrafią zupełnie
beznamiętnie oglądać rozkładającego się topielca z Isary
albo zmasakrowane ciało z poobcinanymi członkami a wieczorem wracać
do swojego normalnego życia i nadzwyczajniej w świecie zamiast
nieustannie poszukiwać zabójcy po prostu iść na randkę,
zamartwiać się swoją samotnością albo planować urlop. Dopiero
monachijski pisarz Harry Kämmerer uświadomił mi, że to
przecież całkiem normalne.
Autor powieści dał
nam więc krótki wgląd w prace i życie policjanta. Dodatkowo
umiejscowił wszystko gdzieś między Pasingiem, Fröttmaningiem
a Neuperlachem i Giesingiem. Momentami, szczególnie na początku
zanim jeszcze wbiłam się w rytm książki, miałam wrażenie jakbym
czytała monachijskie gazety z artykułami o przestępstwach. Autor
ubarwia powieść także bawarskim dialektem. Nie podwyższa to
jednak wartości dzieła na poziomie językowym. Miejscami wydaje się
być bardzo nawet infantylna, szczególnie w momentach kiedy Hummel
pisze pamiętnik zaczynając każdy wpis od sławnego już …..Mój
drogi pamiętniczku....Liebes Tagebuch....
Muszę
też niestety przyznać sama przed sobą, że książka ta nieco mnie
zawstydziła. Ze smutkiem bowiem zrozumiałam, że powieść o
Monachium bardziej mnie poruszyła niż wcześniejsze książki takie
jak Morfina o
Warszawie i tym bardziej Weiser
o Gdańsku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz