Jest! W końcu jest nowa płyta Roxette! Dopiero teraz jest mi dane jej wysłuchać, chociaż krążek miał swoją premierę już 14. lutego. Wcześniej słuchałam w kółko tych samych, starych utworów z poprzednich lat. Ostatnią studyjną płytę szwedzki duet nagrał całe dziesięć lat temu, był to krążek zatytułowany Room Service. Potem powstawały już tylko albumy z największymi przebojami zespołu i przeróżnego rodzaju składanki. W międzyczasie wokalistka Marie Fredriksson poważnie chorowała, wykryto u niej guza mózgu, przyszłość zespołu stała więc jakiś czas pod znakiem zapytania. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i doczekaliśmy się zupełnie nowych dwunastu utworów, utrzymanych oczywiście w klimacie klasycznego Roxette.
Marie Fredriksson i Per Gessle powracają więc z powiewającym świeżością albumem „Charm School”. Znalazły się na nim zarówno energiczne kawałki jak chociażby pierwszy singel She's Got Nothing On (But The Radio), zabawne, humorystyczne pieśni jak np. After All oraz nostalgiczne ballady typu Dream On lub No One Makes It On Her Own. Myślę, że powrócili właśnie z tym na co wszyscy czekali, wszelkie zmiany byłyby zaskoczeniem, nie koniecznie pozytywnym. A tymczasem świetnie uzupełniające się, charakterystyczne wokale Marie i Pera, wrażliwość muzyczna i chwytliwe, taneczne melodie sprawiają, że powracają wspomnienia moich czasów szkolnych i niezapomnianych klimatów licealnych, kiedy wielkim skarbem była kaseta mojej siostry Joyride ( z 1991 roku).
„Charm School” to po prostu Roxette w najlepszym wydaniu. W czerwcu planują koncert w Polsce. Polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz