wtorek, 8 marca 2011

Wielkie odejścia

Piątkowa wiadomość o śmierci Ireny Kwiatkowskiej nie tylko mnie zasmuciła lecz też zaskoczyła. Moje zdziwienie wydaje się zupełnie niezrozumiałe. Aktorka zmarła w wieku 99 lat! Dlaczego w odniesieniu do niezwykłych ludzi wydaje mi się, że zawsze będą? Może dlatego, że zawsze byli, że nie pamiętam czasów bez nich i nie wyobrażam sobie takiego czasu . Fenomeny nie odchodzą, jest to dla mnie dziwna oczywistość. Kiedy jednak umiera ktoś kto zawsze był obecny w moim życiu, lecz niepoznany osobiście, zaczynam się nad tym zastanawiać. Są to osoby publiczne, dane nam nijako odgórnie, od lat obecne w mediach, ich twórczość możemy oglądać, słuchać, czytać i podziwiać. Wydaje się więc, że powinni być nieśmiertelni i w pewnym sensie takimi pozostają. Kiedy umiera ktoś nam bliski, jego fizyczną nieobecność czujemy codziennie, kiedy jednak odchodzi ze świata osoba publiczna nie brakuje jej nam w ten sam sposób. Nadal oglądamy ją na ekranach, nadal czytamy jej książki, nadal widujemy ją w gazetach, słyszymy na płytach, w internecie i radiu. Nie umiera całkowicie. Oczywiście wiadomość o śmierci dociera do nas i ją akceptujemy, po czym zapominamy, bo nadal obcujemy z twórczością tej osoby. I to jest właśnie fenomen. Dla mnie pani Irena Kwiatkowska wcale nie umarła, w pewnym sensie, oprócz świadomości, że nie żyje, wszystko pozostaje tak jak było. Non omnis moriar. Nieśmiertelność naprawdę istnieje.


Wielkie odejścia w moim życiu zapoczątkował Papież. Dopiero wtedy właściwie zdałam sobie sprawę ze śmiertelności. Było to dla mnie pierwsze prawdziwe pożegnanie. Pod koniec tego samego roku zmarła moja babcia i wtedy dotarła do mnie świadomość, że ci co zawsze byli nie są na zawsze. Pogodzenie się z tym nie było łatwe. Co innego kiedy ktoś pojawia się w pewnym momencie mojego życia. Łatwiej mi wtedy uwierzyć, że kiedyś go nie będzie, bo znam też czas kiedy go nie było. Ale Jan Paweł II był zawsze. Drugi kwietnia 2005 roku jest więc dla mnie przełomową datą.

Rok wcześniej w wieku 93 lat, 14. sierpnia zmarł nasz wielki noblista Czesław Miłosz. Muszę się przyznać, że wtedy ta wiadomość nie dotarła do mnie, albo jej nie zaakceptowałam. Tak obce było to dla mnie. Dopiero później zdałam sobie z tego sprawę. Uczyłam się o nim przez cały czas mojej edukacji, nie wierzyłam, że może go już nie być. A ponieważ po roku 2004 nadal zachwycałam się jego poezją, nie odczułam żadnego odejścia.

Kolejnym przełomowym rokiem był 2006, kiedy 18. stycznia  zmarł w wieku 90 lat ks. Jan Twardowski a zaledwie pięć dni potem mający 74 lata Ryszard Kapuściński. Też wydawało mi się to wówczas niemożliwe. W listopadzie tego roku zmarł 83 letni Leon Niemczyk a miesiąc później mieszkająca podobnie jak Irena Kwiatkowska w Domu Aktora w Skolimowie mająca 70 lat Danuta Rinn. Zaraz potem w styczniu 2007 roku swoim odejściem zaskoczyła mnie obecna na scenie do końca życia 91 letnia Krystyna Feldman. Byli to już starsi ludzie, dlaczego więc tak dziwią mnie te odejścia? Dlaczego do teraz nadal ich nie zaakceptowałam? Dlaczego nie potrafię myśleć o nich w czasie przeszłym? Przez co, taka śmierć nie wzbudza we mnie wcale wielkiego smutku. Nie przestali przecież istnieć. Nadal są obecni.

W zeszłym roku w październiku zmarła dziewięcdziesięcioletnia Hanka Bielicka a w listopadzie zbyt wcześnie, nie doczekawszy starości, w odróżnieniu do pozostałych przeze mnie wspomnianych, mając 58 lat odeszła jedna z moich ulubionych aktorek Gabriela Kownacka.

Wszyscy oni dali nam bardzo dużo z siebie. Pozwolili obserwować różne etapy swojego życia i zmiany fizyczne, jakie naznaczał upływ czasu. Nawet to jednak nie utwierdziło mnie w przekonaniu, że kiedyś odejdą. Przeżyli długie lata, co też wydaje się fenomenem. Tak jakby mądrym, wartościowym ludziom było dane żyć dłużej. Obchodzący w tym roku dziewiecdziesiąte urodziny Tadeusz Różewicz mówi, że „stary poeta wie więcej”. Jak więc dobrze, że zostali oni obdarowani długim życiem, każdy rok życia tak wybitnej osobowości jest przecież na miarę złota. Ile dobrego dała nam z siebie Irena Kwiatkowska, którą żegnamy w tym tygodniu. Podczas swojej siedemdziesięcioletniej obecności na polskiej scenie bawiła, wzruszała i zachwycała. Szczęśliwie przeżyła prawie sto lat, pamiętając czasy, o których już mało kto pamięta. Jakie to dla mnie niewiarygodne! Jakie piękne i na jak wielki szacunek zasługuje. Jak wspaniale, że wszyscy, o których tutaj wspomniałam tak dużo po sobie dla nas zostawili. Jak dobrze, że odeszli tylko w małej części, bo przecież nadal będą nas zachwycać. 

W styczniu w Monachium odbył się głośny pogrzeb wybitnego producenta filmowego Bernda Einchingera, który zmarł niespodziewanie mając 61 lat. Pogrzeb ten zgromadził niemieckich przedstawicieli kina z Tomem Tykwerem na czele, który wygłosił piękną i wzruszającą mowę pożegnalną. Eichinger był producentem pamiętnych filmów takich jak chociażby: Niekończąca się opowieść, Imię róży, Upadek, Cząstki elementarne czy Pachnidło. Gdy za wcześnie i nagle odchodzi człowiek wciąż artystycznie aktywny, pozostaje tylko wielki smutek i pustka, której nikt nie jest w stanie zapełnić. Bernda Eichingera będzie bardzo brakowało w niemieckiej kinematografii.

O śmierci wielu wybitnych osób 10 kwietnia 2010 roku nie wspominam, gdyż jeszcze do końca nie zaakceptowałam ich odejścia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz