czwartek, 16 listopada 2017

Skoruniowy świat

Maciej Płaza, Skoruń, 2015




„Jabłko trzeba chwycić delikatnie, z szacunkiem, jak jajko. Nie ściskać, tylko ująć, podtrzymać u dołu małym palcem, palec wskazujący oprzeć o ogonek i na tej dźwigience przechylić je jednym ruchem, tak by ogonek pękł, a jabłko bezpiecznie zostało w dłoni.”
(s.225)



Wielokrotnie nagradzana debiutancka książka Macieja Płazy to skarbnica moich wspomnień. Wychowałam się na wsi i każda strona tej opowieści to powroty obrazów, zapachów, sytuacji, osób z lat dzieciństwa i młodości. Do grona moich ulubionych powieściopisarzy podejmujących nurt wiejski wpisuję więc obok Myśliwskiego, Miłosza (za Dolinę Issy) i Reymonta również Płazę. Podobnie jak u dwóch pierwszych proponuje on narrację z perspektywy chłopca. Dziecięce spojrzenie jest dokładnie takie jak moje wspomnienia. Magiczne, miejscami idylliczne a miejscami szorstkie i brutalne.

Siedem odrębnych opowiadań składa się na spójną opowieść o losach mieszkańców nadwiślanych wiosek. Realistycznie nakreślone charaktery dorosłych odczuwalne z perspektywy dziecka i przy tym poetyckie opisy pracy sadowników, uzupełnione są retrospektywami z przeszłości wojennej a potem komunistycznej. Wieś jawi się jako przesiąknięte tajemnicami dorosłych i minionych czasów miejsce pełne prostych i szczerych ludzi oddanych fizycznej pracy z pokolenia na pokolenie.

Jednak realizm tej powieści miesza się tutaj z jakąś magicznością. Zapewne za sprawą stylizowanego języka i poetyckich wstawek nie tylko opisujących przyrodę ale również wydarzenia z przeszłości. Cudowne fragmenty do których będę często wracać, cały opis powodzi albo wpadających do rzeki uzbrojonych Niemców, czynią tę książkę dla mnie wyjątkową. Wieś właśnie taka jest. Brutalna, realistyczna, szczera. Wszystko współgra z rytmem przyrody, każdy dzień podporządkowany jest naturze a wszystkie relacje, emocje, charaktery czuje się ze zwielokrotnioną siłą.
„Teraz radio milczało, a myśmy tkwili w kuchennym milczeniu, jak gdyby świat zatrzymał się na progu. Za oknem toczył się, gadał po swojemu: poszczekiwał wilczur Kiliańskich, piały koguty, śmiały się kaczki, klerkoli samotny ciągnik, może Grębowce mimo skweru jechali w pole, u Lipców wciąż jarmoliła betoniarka, kręcił się w niej beton na nowy chlew. Wszystko łączyło się w zwykłą przyśpiewkę o upalnym dniu.” (s.336)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz