Tomasz Wiśniewski, O pochodzeniu
łajdaków, 2015
„Coś mnie naszło, by otworzyć szafę z ubraniami. Dokonałem przeglądu
swoich rozmaitych wcieleń: już to nałożyłem ten sweter, już to ten szaliczek,
raz nawet przypiąłem spinkę. Miałem ochotę na sukienkę, opamiętałem się jednak
w porę.” (s.61)
Niewielkich rozmiarów książka Wiśniewskiego to zaskakujące odkrycie.
Przeczytałam za jednym zamachem ale długo nie byłam w stanie wyrazić swojego
zdania na jej temat. Nie pochłonęła mnie, czytałam raczej z ciekawości czym też
autor zaskoczy w kolejnym rozdziale. Czasami były to tak absurdalne pomysły,
że zastanawiam się po co w ogóle zostały wydrukowane. Najwidoczniej wyobraźnia
autora domagała się zapisu. Może to i dobrze, że polską literaturę rozświetla
trochę komicznego absurdu.
Nad całością lekko unosi się duch surrealizmu i chyba właśnie dlatego
sięgnęłam po ten tom opowiadań. Główny bohater odkrywa mechanizmy rządzące
międzyludzkimi relacjami i poddaje się im bez zdziwienia. Na dodatek z całej
tej groteski bije optymizm i niespotykana radość. Cały dzień miałam poczucie,
że nie ma na świecie żadnych poważnych spraw, z wszystkiego można się pośmiać.
Porządek rzeczy został zburzony. Podobało mi się takie pozytywne nastawienie,
może trochę mało poważne ale jeśli dzięki temu ponury dzień zamieni się w pozytywny to
czemu nie! Miło poznać polskiego Rolanda Topora!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz