„Trzeba znaleźć
stały punkt, by życie przestało być takim ciągłym unoszeniem się… (…)
Kiedy już
znajdziemy ten stały punkt, wszystko pójdzie lepiej, nie sądzi pani?” (s.40)
Książka noblisty starcza na jedną noc. Czyta się lekko i szybko chociaż temat do lekkich nie należy.
Myślę, że za dnia odebrałabym tę opowieść inaczej niż nocą. Snułam się z główną
bohaterką po mrocznych stacjach metra w Paryżu i przytłoczona jej ciężarem
wspomnień, starałam się zrozumieć sens książki. Nie wiem, czy do niego dotarłam.
Wiem za to na pewno, że poczułam ulgę kiedy skończyłam czytać. Główna bohaterka,
nazywana w dzieciństwie Perełką, spotykając przypadkiem kobietę podobną do
swojej nie widzianej od lat matki, zaczyna ją śledzić. Powrót do przeszłości wywołuje
w dziewczynie lawinę przykrych wspomnień z dzieciństwa, z którymi będąc na
skraju depresji i anemii stara się uporać.
Skrót fabuły
mógłby sugerować wciągającą powieść psychologiczną, analizującą chociażby
relacje matki z córką. Niestety książka nie spełniła moich oczekiwań. Obnażone
wspomnienia Perełki nie służą jakiemukolwiek celowi. Powieść pozbawiona jest
ekscytującej akcji, dominuje styl powściągliwości zarówno jeśli chodzi o zarys psychologiczny
postaci jak i o jakąkolwiek dramaturgię. Ubóstwo formy i środków wyrazu mają
zapewne swój cel. Może w ten sposób autorowi łatwiej było skupić się na
emocjach bohaterów. Nie od dziś znany problem poszukiwania swojej tożsamości
poprzez analizę wydarzeń z dzieciństwa nie wniósł dla mnie nic odkrywczego. Z
książki bije chłód i pesymizm. To nie jest dobra rzecz na zimę, a już na pewno
nie na koniec roku. Może dlatego też nic mnie tutaj nie zachwyciło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz