Andrzej Stasiuk, Wschód, 2014
„Co
w ogóle można zrobić z wolnością, gdy się
żyje między Wschodem a Zachodem.
Nic nie można zrobić przecież.
Pomiędzy strachem i pogardą.”
(s.57)
Ta książka towarzyszyła mi bardzo długo. Jej
nostalgiczny charakter, senna akcja i spokojna narracja pozwalały mi
ją czytać urywkami a rozbudzone pod wpływem prozy Stasiuka
refleksje, odrywały mnie od książki na kolejne godziny. Po
przeczytaniu całości zrozumiałam siebie lepiej. Jestem dzieckiem
ziemi komunistycznej i choćbym uciekła na Zachód jeszcze dalej niż
do Monachium, i tak nie odnajdę tu wewnętrznego spokoju. Moje
miejsce jest wśród Słowian. Podświadomość często dawała mi
już takie sygnały, dopiero teraz je sobie uświadomiłam.
Nie wiem skąd pochodzi wrodzona nieufności do Wschodu,
dlaczego z dzieciństwa wyniosłam niechęć do języka rosyjskiego,
strach przed Rosjanami, nieufność dla Ukraińców i lekką pogardę
dla Białorusinów. Andrzej Stasiuk sugeruje różne odpowiedzi,
wyjeżdża wbrew oczekiwaniom matki na Wschód zamiast Zachód i
wciąż tłumaczy się ze swojej decyzji. Czy chce przekonać sam
siebie, swoją mamę czy czytelnika, nie wiem. Wiem jednak, że gdybym
wybrała urlop na Wschodzie wszyscy pytaliby tak samo? Ale po co? To
też jest pierwsza reakcja otoczenia, kiedy Niemiec wybiera się do
Polski. Bez sensu.
Stasiuk swoją książką uświadamia w każdym razie
naszą silną więź ze wschodnimi sąsiadami. Jeśli się nad tym
specjalnie nigdy nie zastanowimy to nie przekonamy się jak dużo
łączy nas nimi, bynajmniej nie jest to tylko ta
sama rodzina języków słowiańskich. Autor w swojej podróży na
Wschód wciąż przywołuje sceny z dzieciństwa, co czyni ją bardzo
emocjonalną i wykraczającą poza ramy czasowe. Po spotkaniu w
rodzinnych stronach ze schorowaną matką podróżuje do Rosji, Chin
i Mongolii tworząc reporterskie opisy nafaszerowane sporą dawką
dygresji. Będąc tam, często odwołuje się do przypominających
dzieciństwo zapachów. Zaczęło mnie to zastanawiać, może
wystarczy tam pojechać, żeby wszystko wróciło?
Nie pozbędziemy się naszych słowiańskich cech
choćbyśmy bardzo chcieli. Andrzej Stasiuk swoją niebanalną,
poetycką prozą próbuje nam to uświadomić. Jego podróż w
przestrzeni jest bezkresna.
„Wyobrażałem sobie to wszystko. W krainie
dzieciństwa, w krainie niewinności. Na wschodzie, na prawo od
Wisły. W przedpieklu. Na wysypisku człowieczych resztek. W
ciemności kontynentu. Nie można się wydostać z tych ziem jak
przekładaniec z mięsa, krwi, kości. Nasiąkniętych DNA. Można
sobie wyobrazić biotechnologiczne wskrzeszenie. Jak wstają. Polacy,
Ukraińcy, Żydzi, Białorusini wstają, Rosjanie, Kałmucy, Turkmeni
wstają. Miliony. Zastrzelonych, zasypanych, spalonych, zarżniętych,
uduszonych, utopionych, zamarzniętych, zagłodzonych. Przyszły bóg
ich klonuje. Dziesiątki milionów. Całe państwo, cały naród
umarłych. Podnoszą się i żyją jeszcze raz. Zajmują terytorium.
Zaczynają od nowa.” (s.112)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz