Zyta Oryszyn, Ocalenie
Atlantydy, 2012
„Wcale nie było
jasne czy Żelazna Kurtyna sięga aż do nieba, czy tylko do
pierwszych byle jakich chmur. Mietek Szczęsny twierdził, że tylko
do pierwszych chmur. Bo jeżeli sięgałaby aż do nieba, to
musiałyby w niej być jakieś śluzy czy co, żeby samoloty mogły
latać.
Nie wiadomo też, jak
daleko ta kurtyna sięga w dół. Czy tylko dotyka ziemi. Czy też
wkopała się w jej głąb. Bo jeżeli się wkopała, to koniecznie
trzeba mieć saperską łopatkę, żeby zrobić pod nią podkop.
Babka Olka Walewskiego
uważała, że kurtyna nie sięga zbyt wysoko i że można ją zdobyć
jak lodową górę, i namawiała do zaopatrzenia się w liny i w
haki.”
Ciężko czytało mi się
tą książkę. Moja przygoda z nią była jednak bardzo zabawna.
Bywały bowiem momenty, kiedy nie mogłam złapać oddechu z rozkoszy
nad oryginalnym formułowaniem różnych zwrotów, opisywaniem
zwyczajnych wydarzeń jak niesamowitych zjawisk i nad lekkością
słów, które wydawały się miejscami unosić nad drukiem. Niektóre
fragmenty tej książki chłonęłam więc w zachwycie. W innych
miejscach jednak dopadało mnie znudzenie i zniechęcenie,
przewracałam z niezrozumieniem kolejne kartki. Nie wiem, z czego to
wynika. Może forma trochę tu przerosła treść. Może pojedyncze
opowiadania same w sobie są perełkami doskonałości ale wrzucone
pod jeden tytuł do wspólnego zbioru nie sprawdziły się. Nie wiem.
Fakt jest jednak faktem, że moja długa podróż przez tą książkę
zakłóciła trochę płynność w jej odbiorze. Mnogość wątków i
bohaterów pomieszała mi w głowie ciąg fabuły w związku z czym
mam lekkie wyrzuty sumienia co do Ocalenia Atlantydy. Powinnam
przeczytać ją za jednym razem...ale nie dałam rady. Odłożona
podczas czytania na półkę, długo nie przyciągała.
Temat za jaki wzięła się
Zyta Oryszyn jest ciekawy i intrygujący. Autorka snuje swoje
opowieści od czasów wojennych po końcówkę XX wieku, skupiając
się na wydarzeniach jakie miały miejsce na Dolnym Śląsku, gdzie
po wojnie trafili przesiedleńcy z ziem wschodnich. Mimo powagi
opisanych czasów, podczas lektury można się zaśmiać, co
jest dobrym kontrastem dla mnogości wszechobecnej w książce
śmierci.
Punktem odniesienia dla
zmieniających się z czasem powieściowym bohaterów, staje się dom
na skraju lasu. Tzw. Farma lisów przechodzi z rąk do rąk będąc
dla każdego jej mieszkańca „małą ojczyzną”, domem rodzinnym
do którego wzdycha się całe życie. Podczas zmieniającego się w
Polsce ustroju, z biegiem historii wykreowanym przez autorkę
postaciom chodzi o tytułowe „Ocalenie Atlantydy”, bo kiedy
przestaje już zależeć im na przetrwaniu, chcą przede wszystkim
ocaleć w pamięci innych. Jednym słowem....nie chcą przeminąć.
Tak jak my wszyscy. „Twoja pamięć, będzie moim ocaleniem”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz