Słoawomirze Miru Sławy! Hospodynie Literatury Polskiej! Okraso Satyry! Omasto niebios! Doskonałości wrodzona! Szlachetności, na koniec, Której blaskami skąpany Chadzam
Grube, opasłe
tomisko gwarantuje kilkanaście długich wieczorów z nestorami
polskiej literatury. Czytając listy Lema do Mrożka i Stanisława do
Sławomira na początku czułam się dziwnie, jakbym nie tylko
odkrywała na nowo autorów moich szkolnych lektur, których
wcześniej miałam za nie zawsze zrozumiałych starszych panów, ale
także jakbym bezkarnie wkraczała w ukryty, intymny świat ich
przyjaźni. Czytając tę książkę znalazłam się w świecie,
gdzie każde słowo może mieć inne znaczenie a między wersami
ukryte jest jeszcze więcej przesłań niż nawet samym autorom
listów mogło się wydawać.
Lata 60-te i 70-te to już
odległe czasy, znam je tylko z książek i filmów, a jednak za
sprawą korespondencji obu nieżyjących już dzisiaj panów, poczułam, że kiedyś już tam byłam. Pomijając cały bałagan
historyczny i polityczne rozgrywki wydaje się że Lem i Mrożek żyli
w całkiem zabawnych czasach, gdzie po prostu przeciwności dnia
codziennego były sporym wyzwaniem. Być może odniosłam takie
wrażenie ze względu na niezwykły język jakim się posługują,
albo niebanalne poczucie humoru kryjące się niemal w każdym
liście.
Wszystko to sprawiło, że z ogromną przyjemnością rozkoszowałam się ubarwioną, piękną polszczyzną. Listy Lema polubiłam bardziej od „mrożkowych”. Są konkretniejsze i mniej skomplikowane. Pojawiają się między nimi perełki, jak zacytowany wyżej fragment lub tajemniczy list z błędami ortograficznymi. W całej korespondencji widać jak przyjaciele, korzystając z dobrego kontaktu między sobą i typowego tylko dla siebie porozumienia zabawiają się konwencjami, słowami, metaforyką. Po tej książce pozostaje westchnąć z żalem, że już nikt (albo niewielu) pisze takie listy, a męska przyjaźń rzadko bywa aż tak głęboka.
Wszystko to sprawiło, że z ogromną przyjemnością rozkoszowałam się ubarwioną, piękną polszczyzną. Listy Lema polubiłam bardziej od „mrożkowych”. Są konkretniejsze i mniej skomplikowane. Pojawiają się między nimi perełki, jak zacytowany wyżej fragment lub tajemniczy list z błędami ortograficznymi. W całej korespondencji widać jak przyjaciele, korzystając z dobrego kontaktu między sobą i typowego tylko dla siebie porozumienia zabawiają się konwencjami, słowami, metaforyką. Po tej książce pozostaje westchnąć z żalem, że już nikt (albo niewielu) pisze takie listy, a męska przyjaźń rzadko bywa aż tak głęboka.
Koniecznie muszę jeszcze
przepisać tu fenomenalny według mnie wiersz Stanisława Lema, który
przesłał Mrożkowi.
Idę samotny borem i Lasem
Choć wszędy wicher i słota
I tylko głucho skrzypię zawiasem
Albo o kamień potknę się czasem
Robot – sierota.
Kiedy za Morze mgły siwe płyną
Taka mnie bierze ochota
Ażeby zostać cichą Ptaszyną
Albo choć żabką być, albo
rośliną
Ciężka jest dola robota.
Dla innych barwy wiosny i tęczy
A dla mnie rozpacz i smutek
Ciężar istnienia tak mnie męczy!
Najwyżej czasem śrubka zabrzęczy
Jedyny łkań moich skutek.
Czasem pierwiastek wyciągnę sobie
Lub do sześcianu potęgę
Ale najbardziej to chciałbym w
grobie
Wyciągnąć nogi żelazne obie
I skończyć tę mordęgę.
Nie będzie po mnie płakać nic w
świecie
Nad moim grobem nie strzelą z flint
Sczernieją
śniegi, przeminie kwiecie
I tylko rosa jak łza poleci
Na mój zerwany gwint.
Wiersz zamieszczony w sztuce Lema
Wyprawa profesora Tarantogi, pierwodruk S. Lem, Noc księżycowa,
Kraków 1963
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz