czwartek, 15 listopada 2012

Schulzowski listopad





Z okazji 120. rocznicy urodzin Brunona Schulza i 70. rocznicy jego tragicznej śmierci jaką poniósł z rąk gestapowca na ulicy w Drohobyczu (19 listopada 1942 r.) tegoroczny listopad uchwalono miesiącem Brunona Schulza. W Polsce z tej okazji odbywają się różnego rodzaju festiwale i panele dyskusyjne poświęcone temu niezwykłemu pisarzowi, rysownikowi i malarzowi żydowskiego pochodzenia. Ja natomiast postanowiłam jeszcze raz zagłębić się w jego wybitną prozę, bo w czasach szkolnych była ona dla mnie niezrozumiała.

Sklepy cynamonowe i Sanatorium pod Klepsydrą to niemal cała, poza szkicami krytycznymi w czasopismach, ocalała literacka spuścizna Brunona Schulza. Zginął w wieku pięćdziesięciu lat, może więc dziwić tak skromny dorobek pisarski, jednak wystarczy sobie przypomnieć ciężkie czasy w jakich żył i problemy (m.in. finansowe) z jakimi musiał się zmierzyć, aby to zrozumieć. Mimo jednak, iż zostawił po sobie tylko kilkanaście opowiadań, wystarczyło to aby odkryć jego geniusz i niezwykle metaforyczną oryginalność. Jego twórczość została przetłumaczona na kilka języków, ostatnio nawet na chiński.


Odkrywając Schulza po latach nie mogę przestać o nim myśleć i wciąż w głowie przerabiam metafory jakimi naszpikowane są opowiadania ze Sklepów cynamonowych. Aż trudno mi uwierzyć w tak bujną, chciałoby się nawet powiedzieć wybujałą, fantazję autora. Opowiadanie Wichura mogę czytać kilka razy i za każdym razem mam ciarki na plecach. To niesamowite zjawisko. Tak pięknego a za razem strasznego opisu pogody nie spotkałam jeszcze w swoim literackim doświadczeniu. Pod wpływem narastającego z każdym zdaniem napięcia zupełnie tracę kontrolę nad swoją wyobraźnią. Trudno mi nawet wybrać cytaty najlepiej to obrazujące, każde bowiem zdanie tego opowiadania nasycone jest typową dla Schulza malowniczą metaforą. Oto kilka z nich:

Niebo wydmuchane było wzdłuż i wszerz wiatrami. Srebrzystobiałe i przestronne, porysowane było w linię sił, natężone do pęknięcia, w srogie bruzdy, jakby zastygłe żyły cyny i ołowiu. Podzielone na pola energetyczne i drżące od napięć, pełne było utajonej dynamiki. Rysowała się w nim diagramy wichury, która, sama niewidoczna i nieuchwytna, ładowała krajobraz potęgą.(...) Ogromne buki koło kościoła stały z wzniesionymi rękami, jak świadkowiewstrząsających objawień, i krzyczały, krzyczały.



Naprawdę jestem zachwycona swoim nowym odkryciem Schulza, który zawsze kojarzył mi się z trudnym i zakręconym pisarzem. Cieszę się, że w końcu dorosłam do tego typu prozy. Nie dziwi mnie jednak nadal fakt, że kiedyś nie potrafiłam przebrnąć przez te opowiadania, które wydawały mi się jednym, wielkim labiryntem słów, pełnych tajemniczych znaczeń. Trzeba być bowiem bardzo skupionym czytając tego pisarza, trzeba potrafić wgłębić się w tok wyobraźni autora, wystarczy tylko chwila nieuwagi, rozkojarzenia aby całkowicie pogubić się tych wieloznacznych opisach i zatracić sens opowieści.

Chciałabym jeszcze podać kilka szczególnie mnie zachwycających cytatów z opowiadań Brunona Schulza, aby móc tu do nich wracać i inspirować się nadzwyczajnym zestawieniem słów, oryginalnymi porównaniami i pięknem stylistycznym. Bruno Schulz to prawdziwy mistrz! Czasami wydaje mi się, że te opowiadania to jeden wielki surrealizm, tak samo jak jego rysunki!

Weszła Łucja, średnia, z głową niezbyt rozkwitłą i dojrzałą na dzieciencym i pulchnym ciele o mięsie białym i delikatnym. Podała mi rączkę lalkowatą, jakby dopiero pączkującą, i zakwitła od razu całą twarzą, jak piwonia przelewająca się pełnią różową. (Sierpień)

Wśród sennych rozmów upływał niepostrzeżenie czas i biegł nierównomiernie, robiąc niejako węzły w upływie godzin, połykając kędyś całe puste interwały trwania. (Pan Karol)

W atmosferze nadmiernej łatwościkiełkuje tutaj każda najlżejsza zachcianka, przelotne napięcie puchnie i rośnie w pustą, wydętą narośl, wystrzela szara i lekka wegetacja puszystych chwastów, bezbarwnych, włochatych maków, zrobiona z nieważkiej tkanki majaku i haszyszu. Nad całą dzielnicą unosi się leniwy i rozwięzły fluid grzechu i domy, sklepy, ludzie wydają się niekiedy dreszczem na jej gorączkującym ciele, gęsią skórką na jej febrycznych marzeniach. (Ulica Krokodyli)

Był to element swawolny, niebezpieczny, o nieuchwytnej rewolucyjności, jak rozhukana klasa gimnazjalistek, pełna dewocji w oczach, a rozpustnej swawoli poza oczyma. (Karakony)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz