Z okazji 120. rocznicy
urodzin Brunona Schulza i 70. rocznicy jego tragicznej śmierci jaką poniósł z
rąk gestapowca na ulicy w Drohobyczu (19 listopada 1942 r.) tegoroczny
listopad uchwalono miesiącem Brunona Schulza. W Polsce z tej okazji odbywają
się różnego rodzaju festiwale i panele dyskusyjne poświęcone temu niezwykłemu pisarzowi,
rysownikowi i malarzowi żydowskiego pochodzenia. Ja natomiast postanowiłam
jeszcze raz zagłębić się w jego wybitną prozę, bo w czasach szkolnych była ona
dla mnie niezrozumiała.
Sklepy cynamonowe i Sanatorium pod
Klepsydrą to niemal cała, poza szkicami krytycznymi w czasopismach, ocalała
literacka spuścizna Brunona Schulza. Zginął w wieku pięćdziesięciu lat, może
więc dziwić tak skromny dorobek pisarski, jednak wystarczy sobie przypomnieć
ciężkie czasy w jakich żył i problemy (m.in. finansowe) z jakimi musiał się
zmierzyć, aby to zrozumieć. Mimo jednak, iż zostawił po sobie tylko kilkanaście
opowiadań, wystarczyło to aby odkryć jego geniusz i niezwykle metaforyczną
oryginalność. Jego twórczość została przetłumaczona na kilka języków, ostatnio
nawet na chiński.
Odkrywając Schulza po
latach nie mogę przestać o nim myśleć i wciąż w głowie przerabiam
metafory jakimi naszpikowane są opowiadania ze Sklepów cynamonowych. Aż trudno
mi uwierzyć w tak bujną, chciałoby się nawet powiedzieć wybujałą, fantazję
autora. Opowiadanie Wichura mogę czytać kilka razy i za każdym razem mam
ciarki na plecach. To niesamowite zjawisko. Tak pięknego a za razem strasznego
opisu pogody nie spotkałam jeszcze w swoim literackim doświadczeniu. Pod
wpływem narastającego z każdym zdaniem napięcia zupełnie tracę kontrolę nad
swoją wyobraźnią. Trudno mi nawet wybrać cytaty najlepiej to obrazujące, każde
bowiem zdanie tego opowiadania nasycone jest typową dla Schulza malowniczą
metaforą. Oto kilka z nich:
Niebo wydmuchane było
wzdłuż i wszerz wiatrami. Srebrzystobiałe i przestronne, porysowane było w
linię sił, natężone do pęknięcia, w srogie bruzdy, jakby zastygłe żyły cyny i
ołowiu. Podzielone na pola energetyczne i drżące od napięć, pełne było utajonej
dynamiki. Rysowała się w nim diagramy wichury, która, sama niewidoczna i
nieuchwytna, ładowała krajobraz potęgą.(...) Ogromne buki koło kościoła stały z
wzniesionymi rękami, jak świadkowiewstrząsających objawień, i krzyczały,
krzyczały.
Naprawdę jestem
zachwycona swoim nowym odkryciem Schulza, który zawsze kojarzył mi się z trudnym
i zakręconym pisarzem. Cieszę się, że w końcu dorosłam do tego typu prozy. Nie
dziwi mnie jednak nadal fakt, że kiedyś nie potrafiłam przebrnąć przez te
opowiadania, które wydawały mi się jednym, wielkim labiryntem słów, pełnych
tajemniczych znaczeń. Trzeba być bowiem bardzo skupionym czytając tego pisarza,
trzeba potrafić wgłębić się w tok wyobraźni autora, wystarczy tylko chwila
nieuwagi, rozkojarzenia aby całkowicie pogubić się tych wieloznacznych opisach
i zatracić sens opowieści.
Chciałabym jeszcze podać
kilka szczególnie mnie zachwycających cytatów z opowiadań Brunona Schulza, aby
móc tu do nich wracać i inspirować się nadzwyczajnym zestawieniem słów,
oryginalnymi porównaniami i pięknem stylistycznym. Bruno Schulz to prawdziwy
mistrz! Czasami wydaje mi się, że te opowiadania to jeden wielki surrealizm, tak samo jak jego rysunki!
Weszła Łucja, średnia, z
głową niezbyt rozkwitłą i dojrzałą na dzieciencym i pulchnym ciele o mięsie
białym i delikatnym. Podała mi rączkę lalkowatą, jakby dopiero pączkującą, i
zakwitła od razu całą twarzą, jak piwonia przelewająca się pełnią różową. (Sierpień)
Wśród sennych rozmów
upływał niepostrzeżenie czas i biegł nierównomiernie, robiąc niejako węzły w
upływie godzin, połykając kędyś całe puste interwały trwania. (Pan Karol)
W atmosferze nadmiernej
łatwościkiełkuje tutaj każda najlżejsza zachcianka, przelotne napięcie puchnie
i rośnie w pustą, wydętą narośl, wystrzela szara i lekka wegetacja puszystych
chwastów, bezbarwnych, włochatych maków, zrobiona z nieważkiej tkanki majaku i
haszyszu. Nad całą dzielnicą unosi się leniwy i rozwięzły fluid grzechu i domy,
sklepy, ludzie wydają się niekiedy dreszczem na jej gorączkującym ciele, gęsią skórką na jej febrycznych marzeniach. (Ulica Krokodyli)
Był to element swawolny, niebezpieczny,
o nieuchwytnej rewolucyjności, jak rozhukana klasa gimnazjalistek, pełna
dewocji w oczach, a rozpustnej swawoli poza oczyma. (Karakony)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz