Wilhelm Sasnal, Anna
Sasnal, Z daleka widok jest piękny, 2011
W Monachium trwa
trzydziesty Festiwal Filmowy, w ramach którego można obejrzeć aż 186 filmów z
47 krajów. Prawdziwa filmowa uczta dla kinomanów. W festiwalowym konkursie
bierze udział tylko jeden polski film Z daleka widok jest piękny
autorstwa małżeństwa Anki i Wilhelma Sasnal. Jest on oceniany w kategorii nie-niemieckiego
młodego kina.
To bardzo specyficzny
film, jeden z tych, na którym nie każdy wysiedzi do końca. Film, w którym nie
dzieje się dużo pod względem fabuły, ubogi dialogowo ale otwierający tym samym
wielkie pole popisu dla reżyserów. Bo bez wątpienia reżyseria (obok aktorstwa) jest
najmocniejszą jego stroną. Pięknie, niezwykle oryginalnie zrobiony pozostawia
dużo niedomówień i daje do myślenia.
Fabułę filmu możny
streścić w kilku zdaniach. Główny bohater Paweł, młody człowiek ze wsi,
trudniący się sprzedarzą złomu wywozi z domu swoją chorą psychicznie matkę,
robiąc tym samym miejsce swojej dziewczynie. Dziewczyna, wprowadza porządki, ma
ochotę zostać nową panią domu przy boku Pawła. Ten jednak niespodziewanie, nie
mówiąc nic nikomu znika. Po kilku dniach dziewczyna ze złości i smutku wraca do
rodziców a zawistni sąsiedzi postanawiają „wziąć sprawy w swoje ręce”, co
bynajmniej nie oznacza nic dobrego.
Jedną z wielu
niezwykłości filmu jest brak muzyki. Zdałam sobie z tego sprawę dopiero w domu.
Jedynymi dźwiękami są te wynikające z fabuły. Uporczywy dźwięk silnika samochodu,
piły rozcinającej metal, szum wody w rzece, szczekanie psa czy brzęczenie
owadów. Może to jest właśnie największą tajemnicą filmu? Może właśnie dzięki
temu tak trudno zapomnieć o niektórych przejmujących scenach?
Obraz małżeństwa Sasnal od
początku do końca jest bardzo pesymistyczny. Do tego stopnia, że po seansie,
pewnie za sprawą wbijającego w fotel zakończenia, trwa kilkuminutowa cisza. Potrzeba
czasu aby otrząsnąć się z tej ponurej rzeczywistości przedstawionej w filmie. Pierwszym
pytaniem skierowanym do aktorów po seansie było, czy naprawdę tak
wygląda polska wieś? Marcin Czarnik i Agnieszka Podsiadlik musieli tłumaczyć,
że wcale nie, że to nie jest przecież prawdziwa historia, że wszystko ma wymiar
uniwersalny i mogło zdarzyć się w wielu innych miejscach na kuli ziemskiej. Typowy
naturalizm bijący z takiego obrazu wsi, kojarzy mi się z pierwszymi filmami
Jana Jakuba Kolskiego.
U Sasnali smutek wychyla
się z każdego konta, nie ma prawdziwych, szczerych uczuć, nie ma przyjaźni, nie
ma prawdziwej miłości, jest tylko zawiść i fałszywe uśmiechy do sąsiadów. Brak
jakiegokolwiek porozumienia, spowodowanego zapewne brakiem rozmowy ze sobą. Kontrastem
pozostaje piękno przyrody, zepsute jedynie bałaganem na podwórkach. Ale bałaganu
tego z daleka nie widać. Z daleka widok jest przecież piękny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz