Wybierając się tego lata
do Toskanii postanowiłam już wcześniej za sprawą literatury poczuć włoski
klimat. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak duży wybór mam wśród książek
beletrystycznych, których akcja umiejscowiona jest właśnie w pachnącej słońcem
i oliwkami Toskanii. W moje ręce wpadły dwie zupełnie przypadkowe książki,
upatrzone na półkach siostry i koleżanki. Choć był to przypadek, powieści te,
mimo iż diametralnie różne, w pewien sposób się uzupełniają. Pierwsza z nich
przeniosła mnie w zaczarowaną krainę otoczoną wzgórzami toskańskiej wsi, a
druga w świat przesiąknięty snobizmem,
do bogatej posiadłości umiejscowionej gdzieś między Sieną i Florencją.
Marlena de Blasi, Tysiąc
dni w Toskanii, 2004
To pachnąca, smakowita
książka. Autorka powieści prowadzi kulinarne podróże, o których następnie
opowiada w swoich powieściach. Po bestsellerze Tysiąc dni w Wenecji pisze o Toskanii, skupiając się głównie na przyjemnej
stronie życia zgodnego z ucztowaniem przy stole, naturą i porami roku. Z
opowieści tej wyłania się obraz Toskańskiej prowincji, ludzi pracujących dla
samych siebie, dbających o swoje podniebienia i nade wszystko kultywujących
obrzędy i tradycje związane z biesiadowaniem.
Historia sama w sobie
wydaje mi się trochę mało prawdopodobna. Dziennikarka i jej mąż uciekają z
Wenecji, z domu na plaży, aby zamieszkać w „stajni” (jak o swoim nowym domu
mówi bohaterka), pośród obcych ludzi, na nowym zupełnie terenie. Jak się jednak
okazuje, dobre jedzenie jednoczy ludzi i częstując nowych sąsiadów kwiatami
cukinii zdobywają oddanych przyjaciół. Budują w domu wielki piec i stają się
właściwie samowystarczalni. W całej powieści brak wyraźnej akcji, przez co
miejscami historia ta dłużyła się, ale warto było ją przeczytać, właśnie ze
względu na niesamowity toskański klimat unoszący się nad drzewkami winogronowymi
i oliwkowymi, pachnący świeżo upieczonym chlebem i winem!
Zabawne, że włoskie
jedzenie jednoznacznie kojarzy się zazwyczaj ze spaghetti i pizzą! Tymczasem, w
książce traktującej o włoskiej kuchni, nie ma o tym ani słowa. Cieszę się, że Marlena
de Blasi burzy ten stary stereotyp i otwiera czytelnikom oczy na prawdziwe
włoskie jedzenie. Czytając książkę przypominałam sobie wakacyjne, studenckie czasy
kiedy pracowałam we włoskiej restauracji, wróciły do mnie zapachy przypraw
jakich używał do swoich pysznych dań szef kuchni Antonio.
Marlena de Blasi pomiędzy
rozdziałami swojej książki umieściła egzotyczne przepisy na potrawy o jakich
opowiada. Są to między innymi: Fasola duszona w butelce umieszczonej w gorącym
popiele, Kiełbaski winiarza zapiekane z winogronami, Wiśnie Ducha Świętego czy
też cała masa przepisów na niesamowite kasztanowe dania oraz sławny zapiekany
chleb Bruschetta.
Po książce tej
opiewającej kult chleba, kulturę jedzenia i wyższość prawdziwych ziołowych
przypraw miałam ogromną ochotę na kuchenne eksperymenty albo raczej na zabawę
gotowaniem. Główna bohaterka Chu uczestniczy w sezonowych zbiorach winogron,
kasztanów, trufli czy też oliwek. Smakowicie opowiada nie tylko o tym co je ale
przede wszystkim drobiazgowo relacjonuje cały proces przygotowania potrawy, nie
zapominając o obrzędach jej podania czy konsumowania.
Oczywiście powieść ta nie
opowiada tylko i wyłącznie o jedzeniu. Autorce udaje się również trafnie
scharakteryzować klimat małej, toskańskiej wsi i jej mieszkańców. Chociaż muszę
przyznać, że czasami miałam wrażenie, iż czytam o ludziach z zupełnie innej
epoki. Tym bardziej już nie mogę
się doczekać podróży w te miejsca aby osobiście przekonać się jak jest
naprawdę.
Esther Freud, Miłość w
Toskanii, 2011
Jestem świeżo po lekturze
książki napisanej przez prawnuczkę Zygmunta Freunda i nadal dziwie się sobie,
że doczytałam ją do ostatniej strony. Zastanawiam się nawet po co? Znowu
straciłam czas na bezsensowną, nic nie wnoszącą historię. Moją dużą wadą jest
nieumiejętność rzucenia książką, która mnie nie interesuje, nudzi albo swoją banalną
historią zupełnie nie zasługuje na uwagę. Zazwyczaj chyba ciągle wierzę, że
gdzieś pod koniec okaże się, że jednak było warto. Doszukuję się na każdej
stronie usprawiedliwienia dla autora. Tym razem jednak, jak często zresztą, nie
znalazłam nic co mogłoby uspokoić moje wyrzuty sumienia, co do straconego przy
tego typu powieści czasu.
Sprytnym i jak się
okazuje bardzo trafnym posunięciem wydawcy była zmiana tytułu. Oryginalny tytuł
brzmi Love falls, pierwsze polskie wydanie książki ukazało się pod
tytułem W pułapce miłości a drugie, które wpadło w moje ręce, nosi tytuł
Miłość w Toskanii! Oczywiście sięgnęłam po tą książkę właśnie ze względu
na Toskanię w tytule. Chwyt markietingowy jak najbardziej więc spełnił swoją
funkcję.
Nie chcę się rozpisywać o
książce, która nie jest tego warta. Zbyt dużo Toskanii na jej kartach się nie
doszukałam. Wydaje się jakoby ta włoska kraina to jedynie wielkie posiadłości z
basenami na podwórkach i dużymi, szybkimi samochodami. Akcja rozgrywa się latem
przedstawiając przygody siedemnastoletniej Lary, która z ojcem przyjechała z
Anglii do Włoch. Podczas swojego pobytu u znajomej ojca w pięknej willi, Lara poznaje
grupę bogatych i co się z tym wiąże rozpieszczonych, młodych ludzi. Kolejnych
wydarzeń można się już chyba domyśleć, bo fabuła okazuje się bardzo
przewidywalna i niczym nie zaskakuje. Po wakacjach zakochana Lara musi opuścić
niemalże ze łzami w oczach swoich znajomych i wrócić do domu, zastanawiając się
czy przypadkiem nie jest w ciąży i z kim! Oprócz kilku scen z Florencji i Sieny
gdzie bohaterka miała okazję uczestniczyć w sławnych wyścigach koni, włoskich
akcentów nie ma w książce prawie wcale. Dla dorosłych powieść ta jest
zdecydowanie zbyt infantylna, nastolatkom nie poleciłabym jej jednak ze względu
na obsceniczne, erotyczne wątki. W związku z tym nie wiem dla kogo została
napisana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz