Max Frisch, Homo Faber, 1957
Długo byłam związana z tą
książką. Ciężko było mi przebić się przez żmudny początek, oswoić specyficzny
tok narracji i zaprzyjaźnić się w bohaterem. Powieść ta z zakładką gdzieś
między stronami czekała na mnie nieraz długimi tygodniami. Co jakiś czas do
niej wracałam, po to aby za chwilę skuszona inną książką bez żalu ją odłożyć na
kolejny tydzień. Dodatkową trudnością było „kieszonkowe” wydanie, gdzie
przy miniaturowych wręcz literkach, napisanych na dodatek w języku niemieckim,
oczy bardzo szybko się męczyły. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to najlepszy
sposób czytania. Jednak opowieść szwajcarskiego autora wciągnęła mnie dopiero w
drugiej części, a konkretnie od momentu kiedy Mr. Faber poznaje na statku
Sabeth.
Bez wątpienia jest to
ważna książka. Dla mnie przede wszystkim ze względu na drobiazgowy obraz
męskiej psychiki, jaki mamy okazję analizować na podstawie myśli i czynów pięćdziesięcioletniego
inżyniera Fabera. Taką książkę mógł napisać tylko mężczyzna. Ale powinny ją
czytać przede wszystkim kobiety, aby uzmysłowić sobie działanie męskiego mózgu
ich sposób myślenia, postrzegania świata, priorytety w życiu czy też niezwykły
sposób odbierania rzeczywistości. Wiem, że nie można uogólniać, wiem, że każdy
jest inny, wiem, że nie wszyscy to skupieni na sobie inżynierowie, umysły
ścisłe. Bohater Frischa reprezentuje jednak stereotypy męskiego
postrzegania świata.
Jedno co mnie strasznie
rozśmiesza, to fakt, że Faber wciąż nieustannie martwi się o to, że nie jest
ogolony. Ciągle szuka możliwości sprzyjającej ogoleniu się, bezustannie mu to
przeszkadza, wciąż o tym myśli. Nigdy nie podejrzewałam, że ta sprawa może być
tak kłopotliwa, i że w ogóle może to być jakiś problem. Tymczasem pan inżynier wydaje
się jakoby traktował chwile sam na sam z ostrzem maszynki do golenia jako
najważniejszy punkt dnia, moment ekstazy, zaspokojenia i uspokojenia się.
Właściwie otwiera mi to oczy na fakt, że mężczyzn martwi zupełnie co innego niż
kobiety. Nie wiem czemu wcześniej sobie tego nie uzmysłowiłam. Dobrze czasami
przeczytać książkę napisaną z męskiego punktu widzenia.
Również styl książki jest
typowo męski. Pierwszoosobowa narracja
obrazuje pourywane myśli bohatera, który rzeczowo, konkretnie, krótkimi
zdaniami albo równoważnikami zdań zdaje relacje ze swoich niewiarygodnych
przygód. Wydaje się jakby sam starał się je sobie poukładać jeszcze raz w
głowie, aby uwierzyć w coś, co wcześniej wydawało mu się niemożliwe. W tym celu
przywołuje obrazy z przeszłości, ale opowiadając o tym co przeżywał w
konkretnej sytuacji, z góry wiemy jak się wszystko skończy. Samolot, którym
leci, awaryjnie ląduje na pustyni, pasażerowie nie wiedzą czy nadejdzie pomoc,
czytelnik jednak od początku wie, że będą uratowani. Podobnie gdy bohater
wyjeżdża na poszukiwania w buszu przyjaciela z młodości Joachima, od początku
wiemy, że go znajdzie i w jakim stanie, tak samo z poznaną na statku
dziewczyną, wiadomo, że to córka Fabera, chociaż on sam wtedy jeszcze o tym nie
wiedział. Dzięki takim zabiegom, może książka ta nie trzyma w napięciu i
oczekiwaniu końca historii, bo już od początku wiadomo jaki będzie, ale pozwala
skupić się właśnie na psychice bohatera, wyjaśnia pewne zjawiska i uzmysławia
dużo ważnych spraw. Tym samym, swoista podróż po kontynentach inżyniera Fabera
jest za razem podróżą w głąb jego męskiej osobowości, jednocześnie
uzmysławiającą jak los bywa ironiczny a przeznaczenia przebiegłe i obalającą
tezę, jakoby ludzkim rozumem dało się wszystko zrozumieć i wytłumaczyć.
Osobiście od dawna wiem, że się nie da, ale mężczyzn trudno o tym przekonać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz