Dariusz Muszer, Die Freiheit riecht nach Vanille,
1999
„Jestem tylko zwykłym mieszańcem, słowiańsko-germańsko-żydowskiem kundlem, który wybrał dla siebie drogę istoty pozaziemskiej, aby jakoś przeżyć.“
Dariusz Muszer pisze po
polsku i niemiecku. Wolność pachnie wanilią to jego pierwsza książka w
języku niemieckim, którą następnie przetłumaczył i wydał również w Polsce. Mieszka
w Hanowerze i tam też umiejscowił akcję swojej oryginalnej powieści. Bardzo
trudno pisać mi o niej. Nigdy jeszcze nie czytałam czegoś tak nieprzyjemnego i
rzadko mi się zdarza mieć tak skwaszoną minę podczas lektury jak miało to
miejsce w tym tygodniu.
Mówią o tej książce, że
jest wstrętna. Całkowicie się pod tym podpisuję. Mówią, że czyta się ją z ochotą
rzucenia nią o ścianę, ja również niejednokrotnie miałam na to ochotę. Kilka
też razy, szczególnie w pierwszej części, chciałam w ogóle zaniechać dalszego
czytania, lecz jakaś niewidzialna siła zmuszała mnie do kontynuacji tej dziwnej
opowieści. Wiem, że nie zaznałabym spokoju dopóki książki bym nie doczytała i
dopiero kiedy dobrnęłam do ostatniej strony poczułam prawdziwą ulgę, że to
koniec, że nie muszę już więcej zanurzać się w brudny świat
głównego bohatera. Może jeszcze przez kilka dni będą nachodziły mnie mroczne
obrazy dawnej Polski albo śmierdzącego dworca w Hanowerze, ale potem chce już o
tym zapomnieć i nigdy już do tego nie wracać. Bez wątpienia jednak, będę
potrzebowała kilka dobrych dni aby otrząsnąć się z tej absurdalnej rzeczywistości
Muszera.
Narratorem powieści jest
nijaki obywatel Naletnik, który opowiada nam o sobie i swoim (powiem
beznadziejnym choć chętnie użyłabym innego, brzydszego słowa) życiu. Naletnik
to człowiek o kilku twarzach, brudny „pener”, kombinator, zdrajca, bezdomny,
bezrobotny i miotający się między kilkoma narodowościami typ. Z drugiej jednak strony
to również prawnik, mąż i ojciec. W każdym razie ma bardzo
pomieszane w głowie, wydaje mu się nawet, że jest istotą pozaziemską. Ucieka z
Polski do Niemiec i usilnie stara się zostać prawdziwym Niemcem. Do swojego celu
dosłownie „idzie po trupach”. Ani przez chwilę nie wzbudził mojej sympatii,
nawet gdy na pierwszych stronach opowiada o swoim smutnych przyjściu na świat i
matce, która próbowała udusić go poduszką zaraz po narodzinach. Mimo obszernych
opowieści o sobie, nadal mam wrażenie, że owy Naletnik nie odkrył przede mną
wszystkich swoich twarzy, pozostaje tajemniczy ale wcale nie mam ochoty odkrywać
go dalej. Poprzez język jakim się posługuje, to co robi i jak myśli wzbudził we
mnie wstręt. Dariusz Muszer stworzył wyjątkowo odrażającą postać.
Za pomocą tej całej
makabrycznej, pełnej sarkazmu historii, autor porusza w książce jednak ważne sprawy.
Obok przynależności narodowej mamy tu tematy do dyskusji o emigracji, nacjonalizmie,
rasizmie, antysemityzmie czy donosicielstwie. Między tym wszystkim, wyłania się
także gorzki obraz trudnych relacji Polski z Zachodem.
W każdym razie wyobraźnia
autora nie zna granic a jego zabarwiona czarnym humorem książka dzięki wątkowi
kryminalnemu trzyma w napięciu i zaskakuje zakończeniem. Choć wiem, że to tylko
złudzenie, to jednak za sprawą osobliwego pisarstwa Muszera podczas czytania
czułam zapach wanilii. Może to faktycznie zapach wolności?
Niemcom
debiut Muszera bardzo się spodobał. Rozpisywano się w recenzjach o jego
mistrzowskiej grze literackiej i poetyckim języku. Zapewniam, że po niemiecku
to wszystko brzmi jeszcze bardziej makabrycznie i absurdalnie niż po polsku, a
autor z niezwykłą lekkością i swobodą zabawił się niemiecką składnią. W 1999
roku w konkursie "Nowa książka w Dolnej Saksonii i Bremie” Wolność
pachnie wanilią została odznaczona nagrodą Związku Pisarzy
Niemieckich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz