poniedziałek, 30 stycznia 2012

„Piór-o-pusz” - słowotwórcza rozkosz

Marian Pilot, Pióropusz, 2011





- Ty ciubaryku jeden!
- Ty zgniła pyro!
- Ty chadziaju zabugorski!
- Ty marydolska wdówko!
- Ty Rusie jeden!
- Ty złodziejski smrodzie!







Ależ się ubawiłam przy tej książce! Styl Mariana Pilota to coś więcej niż Gombrowicz. To słowotwórcze mistrzostwo! Kolejna polska książka, która udowadnia, że literatura to nie tylko dobra historia z morałem albo „podwójnym dnem”, ale ponadto zabawa słowem ocalająca od zapomnienia nieużywany już dziś język.

Narratorem powieści jest chłopiec mieszkający na wsi, opowiada on o życiu swojej rodziny w latach powojennych. Skrupulatnie, typowym dla ówczesnych czasów, bardziej mówionym niż pisanym językiem, opisuje rodziców, kolegów ze szkoły i sąsiadów. Zmierza jednak do tego, aby opowiedzieć o swojej przygodzie ze słowem pisanym, o tym jak koleje losów rodziny nieodwracalnie go przemieniły i sprawiły, że znienawidzone pisanie stało się jego powołaniem. To niesamowite, ale kiedy myślę o tej książce to wydaje mi się, że czytałam ją z papieru kancelaryjnego zapisanego karykaturalnym pismem narratora, pełnego kleksów od atramentu. Taką magiczną moc ma niezwykły styl Mariana Pilota.

Niestety trudna składnia, zdania wielokrotnie złożone, często obejmujące pół strony mogą odstraszyć. Sama mało zrozumiałam z kilku pierwszych kartek, do których wróciłam dopiero po przeczytaniu całej książki. Za każdym podejściem do czytania trzeba oswoić się z językiem Pilota i wbić się w jego styl od nowa. Ale kiedy po pięciu mozolnych minutach dawałam ponieść się specyficznemu językowi powieści....płynęłam z rozkoszą. Niebywałe doświadczenie. Dlatego najlepiej przeczytać Pióropusz za jednym razem, nie odrywając się od lektury, aby oszczędzić sobie przyzwyczajania się do tego typu narracji przy każdym powrocie do książki. Sprzyja temu z pewnością brak podziału na rozdziały. Powieść Pilota to długa rzeka słów. Ale za to jakich słów. Najlepszą próbką wykwintnego języka jakim posługuje się narrator są fragmenty wyzwisk, obejmujące w swoich wyliczeniach czasami całe strony. Mistrzynią w wyzwiskach jest matka chłopca. Chcąc zniechęcić syna do dziewczyny, w której się on podkochuje, tak o niej mówi:

„- Ta kurwiszona! – krzyczała
- Sukacicha!!!
- Gzicha!
- Ladaco!
- Jebicha!
- Puścirzyć! (...)
- Psiocha!
- Gołarzyć!
- Kurwiżona!
- Rzyćniewyparzona!
- Kurwiżona! Jeburzyca!
- Polatucha!
- Piździucha! Rebeka!
- Kurwicyc! Kurwicha!
- Kurwacicha! Ruchawica!
- Śmierdzirzyć! Powsikurwa!
- Dajminóżka! Kurwacórka!(...).”

Czyż to nie piękne? Ubawiłam się nawet to przepisując. Podobnych wyliczeń w książce jest mnóstwo. Wyobraźnia autora zdaje się być w tym temacie niewyczerpana. Mam kilka swoich ulubionych fragmentów, do których chętnie wracam i rozkoszuję się brzmieniem słów, które czasem nawet trudno wymówić na głos. Nie mogę się powstrzymać od przytoczenia jeszcze jednego fragmentu.

„(...) rzycie nasze wtedy się ozywały: hej, wy wszyscy tam na dole, smrody, gnoje, wszarze, gnidziarze, pokraki, kaliki, fajdańcy, dupograje, obesraje, kutasy, dupasy, ciule, popaprańcy, gówniarki, chuchujki, rympały, obrzympały, łysegały, łysepały!”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz