Znam w Niemczech kilku Afgańczyków, którzy zawsze chętnie i ciekawie opowiadają o swoim kraju. Poznałam interesującą mnie kulturę muzułmańską w pewnym sensie z pierwszej ręki. Historia wojen w Afganistanie od wielu lat bije po oczach z pierwszych stron gazet. Nawet ktoś, kogo zupełne to nie interesuje nie może przejść obojętnie obok okrucieństwa i krwawego losu tego kraju. Z tym większym zaciekawieniem sięgnęłam po książki Khaleda Hosseiniego, które przeniosły mnie w sam środek wojennych działań w Kabulu. Przedstawiane w nich historie dają namiastkę tego, o czym nie można wyczytać w gazetach. Opowiadają o losach ludzi naznaczonych piętnem niekończącej się wojny. Dają obraz nie tylko okrutnych czasów lecz także kultury, tradycji i religijności Afgańczyków. Są to emocjonujące powieści, które wciągają bez opamiętania zadziwiając, wzruszając, bulwersując, zasmucając i szokując za razem.
Khaled Hosseini, Drachenläufer, 2003
Chłopiec z latawcem to opowieść dorosłego Amira, który powraca we wspomnieniach do lat swojego dzieciństwa roku 1975. Opowiada historię losu przyjaźni z Hassanem, synem sługi swojego ojca. Przyjaźń chłopców zostaje jednak dramatycznie przerwana przez Amira, który następnie podczas wojny wyjeżdża do Ameryki. Aby naprawić błędy dzieciństwa po latach dorosły już Amir wraca z emigracji w swoje rodzinne strony.
Autor daje nam więc okazję poznać życie mieszkańców Kabulu w przeszłości, czasów sprzed sowieckiej inwazji, kiedy było to bogate i piękne miasto (o czym już nie wszyscy pamiętają) oraz na początku XXI wieku. Kontrast jest niesamowity. Główny bohater wraca po latach do swojego rodzinnego miasta i nie rozpoznaje nic z tego co zapamiętał z dzieciństwa. Zbombardowane ulice i domy, talibowie, głód i bieda. W tej scenerii przychodzi mu zmierzyć się z przeszłością. Obok obyczajów mieszkańców Afganistanu poznajemy także społeczność wymuszonych przez wojnę emigrantów.
Film Marca Forstera zrealizowany na podstawie powieści jest piękny jak opowieść w książce, mi jednak wydał się zbyt skrótowy. Nie ma w nim tych samych emocji jakie towarzyszyły mi podczas czytania. No chyba, że wynika to z faktu, że znałam już treść i zakończenie historii.
Oprócz sielskich i niewinnych opisów dziecięcych zabaw książka obfituje w dramatyczne sceny chwytające niemalże za gardło. Trudno się oderwać nawet na chwilę. Autor potrafi tak trzymać w napięciu, że niepostrzeżenie mija cała noc na czytaniu. Mało tego, przedstawiane historie wydają się tak realistyczne a przy tym dramatyczne, że nie sposób podczas lektury zrobić sobie przerwę chociażby na jedzenie. Bo jakże można spokojnie jeść, kiedy na kartach powieści dzieją się tak straszne rzeczy. Wczułam się w tą opowieść bez opamiętania, a to jeszcze nic w porównaniu do historii przedstawionej w kolejnej książce Hosseiniego.
Khaled Hosseini, Tausend strahlende Sonnen, 2005
O ile Chłopiec z latawcem jest w pewnym sensie męską opowieścią o tyle Tysiąc wspaniałych słońc jest zdecydowanie kobiecą książką. Tym razem autor przedstawia swoją ojczyznę poprzez losy dwóch kobiet Mariam i Lajli. Obie, bardzo różne od siebie, opowiadają na przemian o swojej smutnej rzeczywistości. Los styka je ze sobą w okrutnym momencie, lecz paradoksalnie mimo początkowej niechęci, znajomość ta okaże się zbawcza. Tak jak poprzednio, w tle losów głównych bohaterek rozgrywa się historia współczesnego Afganistanu. Choć właściwie cała powieść rozgrywa się na przestrzeni 30 lat to jednak główna akcja powieści umiejscowiona jest tym razem już po wyjściu wojsk sowieckich z terenu kraju, w czasach nasilonych walk domowych i rządów talibów.
Jest to gorzka powieść, obfitująca w dramatyczne zwroty akcji. Ale Hosseini przyzwyczaił mnie już do tego, że jeśli kobieta pragnie dziecka to nie może go mieć, poroni lub straci, a jeśli go nie chce to będzie je miała i to w najmniej odpowiednim momencie.
Najsilniejszym atutem całej krwawej i smutnej powieści jest niezwykle emocjonalne przedstawienie postaci. Kobiety jak żywe stają przed oczami wyobraźni. Świetnie zarysowane charaktery, dzięki różnym zabiegom pisarskim zdobywają prawdziwą duszę. Nie trudno więc utożsamić się z bohaterkami co jeszcze bardziej pozwala wczuć się w ich los i przeżyć go na wysokich pokładach emocji. Autorowi udało się znakomicie odzwierciedlić orientalne postrzeganie świata i dać obraz silnego wpływu historii na jednostkę.
Ta emocjonująca książka absolutnie nie nadaje się do czytania w podróży. Aby odpowiednio ją przeżyć trzeba skupienia i wyciszenia. Losy poniżanych kobiet w Afganistanie zasługują na szacunek. Bywały momenty, że z przerażenia musiałam przerywać czytanie, albo powoli czytać całą stronę jeszcze raz. Tak okrutne i wstrząsające sceny opisuje autor. Przez swoją autentyczność wzbudzają ogromny smutek. Trzeba wciąż uzmysławiać sobie, że to tylko fikcja literacka, że to wcale nie wydarzyło się naprawdę. Aczkolwiek to nie wielkie pocieszenie. Miriam i Lejla może nie istnieją, ale mnóstwo kobiet znajduje się tam w podobnej sytuacji. Po raz pierwszy od wielu lat, znowu płakałam przy książce. Długo musiałam się po tym wszystkim otrząsać. Trzeba mieć ogromny talent pisarski aby wywołać u odbiorcy tak silne odczucia podczas lektury. Mam nadzieję, że polskie tłumaczenie jest równie dobre jak niemieckie.
Świat przedstawiony w powieściach Hosseiniego jest dla nas odległy, a życie Afgańczyków różne od tego, które prowadzimy. Nawet trudno uzmysłowić sobie, że to dzieje się naprawdę i współcześnie, że tam prawdziwi ludzie codziennie walczą o przetrwanie. Bohaterowie Hosseiniego noszą na sobie znamiona wojny. Są niedożywieni, bezzębni, poniżani i pozbawieni wszelkiej godności. Nadal jednak pozostają fanatycznie religijni i nawet na emigracji nie zapominają o swoich korzeniach kulturowych. Zawsze bardzo mi to imponowało u tych ludzi, których poznałam tutaj. Często zawstydzają mnie, gdy uzmysłowię sobie, że moja wiara czy też przynależność do kultury nie jest aż tak silna. Zawstydziły mnie też słowa Lejli, gdy po latach przekonuje swojego męża aby wrócić z emigracji do Kabulu i zacząć wszystko od nowa. Rzucić to czego dorobili się na obcej ziemi i pomóc w Afganistanie tworzyć nowe państwo po wojnie. Podjąć się tego wyzwania, a nie tylko oglądać biernie i z tchórzostwem wszystkie te zmiany w telewizji. Aby nie iść na łatwiznę. Aby uczestniczyć w budowaniu nowej historii. Czy emigracja to zawsze w pewnym sensie pójście na łatwiznę? Koleżanki ze studiów mówią mi, że życie w Polsce to wyzwanie ale dające niesamowitą satysfakcję. Czy stchórzyłam wyjeżdzając!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz