Elizabeth Gilbert, Eat pray love
Bestseller polecany mi przez różne kobiety, powieść zekranizowana ostatnio przez Ryana Murphyego. Pech chciał, że dotarłam do tej pozycji dopiero kiedy na ekrany niemieckich kin wszedł film, a książka, którą dostałam do przeczytania, ma na okładce sceny z tegoż filmu. I siłą rzeczy, chcąc czy nie chcąc, bohaterką mojej powieści była Julia Roberts. Patrząc na nią przy każdym otwieraniu książki, przez kilka dni nie mogłam wyrzucić jej ze swojej wyobraźni. Beznadziejny moim zdaniem pomysł na okładkę, ale o ile zwiększy sprzedaż powieści chociażby o kilka egzemplarzy, wydawca z pewnością zupełnie się nad tym nie zastanawia. Muszę przyznać niestety, że nie było to moje jedyne rozczarowanie podczas lektury. Wszystko to wynika tylko i wyłącznie z faktu, iż biorąc ją do ręki miałam o niej zupełnie inne wyobrażenie i całkowicie bezpodstawnie oczekiwałam po niej czegoś innego.
Powiedziano mi, że to powieść o podróżach, że przeniosę się w wyobraźni do Włoch, Indii i Indonezji, że dowiem się wielu ciekawych rzeczy o tamtejszej kulturze i oderwę od codzienności. A tymczasem, to przecież książka o zagubionej kobiecie, próbującej odnaleźć siebie na różne sposoby i w różnych miejscach. Niestety zrozumiałam to dopiero w ostatniej części, przez co czytając dwie pierwsze byłam niezadowolona i na siłę doszukiwałam się czegoś, czego nie znalazłam, co oczywiście wiązało się z rozczarowaniem i złością!
Tak więc prostując: Jedz, módl się i kochaj nie jest książką podróżniczą i nie ma co się złościć na autorkę, gdyż ta pewnie wcale nie chciała takowej napisać. Nikt nie znajdzie w niej pięknych zewnętrznych opisów krajów do których wybrała się bohaterka. Znaleźć można natomiast całe mnóstwo wewnętrznych opisów psychiki trzydziestoletniej kobiety, rozczarowanej miłością, mężczyznami i chyba samą sobą także.
Na początku bohaterka nie daje się nawet polubić. Nie wiadomo co właściwie zarzuca mężowi, doprowadza do rozwodu i zdradza go z młodszym, dziwnym facetem. Obraża się na świat i złości na niewinnych niczemu ludzi, doprowadzając samą siebie do rozpaczy i zagubienia. Wydawała mi się tak egoistyczna, a przez to, że tyle opowiada o sobie też egocentryczna, że traciłam ochotę na czytanie albo przechodziłam do kolejnej części w książce (wtedy jeszcze na siłę doszukiwałam się dygresji o Włoszech i Włochach). O pięknej Italii, gdzie mieszkała cztery miesiące wspomina tylko mimochodem, sprowadzając wszystko do jedzenia, gestykulowania i głośnych rozmów. Trochę wspomina o dobrej pizzy w Neapolu, o bezinteresownej serdeczności Włochów, o włoskiej fascynacji piłką nożną i w kilku słowach o podróży do Wenecji. To wszystko obok niekończących się wywodów o minionych czasach i byłych kochankach oraz gorączkach miłosnych co miejscami jest po prostu irytujące i nudne. Przy okazji zrozumiałam, że już nie wciągają mnie tego typu miłosne wywody (odkąd wyszłam za mąż) a wręcz nawet denerwuje mnie ciągłe wałkowanie tego samego tematu. Były to w tym przypadku wywody typu: a co by było gdyby on jednak, albo gdybym ja wtedy itp. Jak dobrze że mam już ten etap za sobą. Nie wykluczone jednak, że wcześniej bardziej spodobałyby mi się ta książka. I że bardziej dociera ona do kobiet, które aktualnie znajdują się w podobnej sytuacji.
W każdym razie po wizycie w Rzymie następuje część druga Indyjska, przez którą było mi jeszcze trudniej przebrnąć. Znowu skupiona na sobie kobieta złości się bo nie wychodzi jej modlitwa w świątyni czy też nie umie skupić się podczas Jogi. Razem z nią, trzeba więc przejść tą trudną, długą i męczącą drogę, która na szczęście doprowadzi w trzeciej części do Indonezji.
I ta dopiero część się bardzo autorce udała. Plastyczne opisy pozwalają dojrzeć piękną wyspę Bali, plaże, ocean, zwierzęta, ludzi, ich charakter i wygląd. Niesamowite i tak naprawdę dopiero teraz zapomniałam, że czytam i poczułam, że tam jestem. Może wynika to z faktu, że dopiero tam nasza bohaterka czuje się szczęśliwa i nie męczy czytelnika dłużącymi się wywodami o swoim zagubieniu, gdyż najzwyczajniej zapomina o tym co ją trapi. Jest to piękne zakończenie książki, ze spokojnymi, mądrymi rozmowami z ciekawymi ludźmi w egzotycznej scenerii. Jednym słowem warto było dotrwać do końca powieści. Ja poczułam się jakoby była to nagroda za całą mękę przez którą przebrnęłam przeżywając z bohaterką jej rozdarcie.
Dodam jeszcze, że trochę zabawiłam się tą historią. Polecały mi ją polki, opowiadając o niej po polsku. Powieść przeczytałam po niemiecku a film obejrzałam po angielsku. Dorzucając do tego trzy różne kultury, do których podróżowałam w książce, wydaje mi się to teraz zabawną i przyjemną mieszanką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz