Kiedyś wpadłam na pomysł, że będę czytać na przemian: raz niemiecką a raz polską książkę. Trochę było to trudne, gdyż książki po niemiecku czytałam głównie dla treningu, wybierałam na początku tylko lekkie i przyjemnie napisane historie, co bardzo szybko mi się znudziło. Pierwszą w całości przeczytaną przeze mnie książką w języku niemieckim była (piszę o tym bo był to dla mnie bardzo ważny moment) Ps. Kocham cię (czyli u nas Ps. Ich liebe dich) Cecelii Ahern bardzo popularnej tutaj pisarki. Czytało się lekko i przyjemnie i to właśnie była książka (pożyczona mi przez Agnes), która przełamała we mnie, że tak powiem bariery czytania grubych niemieckojęzycznych tomów. Potem przez każdą kolejną niemiecką książkę przechodziłam coraz szybciej i łatwiej, aż w końcu przestałam odróżniać w jakim języku czytam. Był to dla mnie bardzo znaczące. Fakt, iż opisane w innym niż w ojczystym języku historie potrafię mnie tak samo wzruszyć, rozbawić czy mną wstrząsnąć jest bardzo satysfakcjonujący.
Niemcy czytają dużo! Wciąż polecają mi kryminały (a nie lubię). Wydaje mi się, że jest to tutaj wiodący gatunek literacki. Na początku było to dla mnie niewiarygodne. W metrze czyta każdy! Nie tylko studenci! Czytają ludzie do trzydziestki, po trzydziestce, przed czterdziestka, po czterdziestce itd. Wszyscy! Bez względu na płeć czy zawód! Fascynujące! Czytają zawzięcie grube książki. Czasami jest to tak zachłanne z ich strony, że czytają nawet w największym ścisku porannym, kiedy na jeden metr kwadratowy metra czy tramwaju przypada 6 osób. Mając więc nawet trudności z przewróceniem strony, że nie wspomnę o koncentracji, czytają nadal! Stojąc w mrozie na dworcu, jadąc ruchomymi schodami czytają te swoje czytadla, dziennieki, tygodniki, miesięczniki, powieści i poradniki. Sama spędzam w metrze dużo czasu, czytam więc razem z nimi. A ponieważ w Monachium mieszka mnóstwo cudzoziemców z różnych stron świata, zdarza się czasami, że siedząc obok i naprzeciwko siebie, każdy czyta w innym języku. Zawsze mnie to rozbawia.
Uwielbiam niemieckie księgarnie. Po prostu kocham. Z okazji świątecznego pobytu w Polsce odwiedziłam naszą miejską księgarnie i tym bardziej przypomina mi się niesamowity kontrast. Jak to możliwe aby w księgarni, miejscu gdzie ludzie kupują i oglądają książki było po jednym egzemplarzu z każdego tytułu. Czy może ja mam tylko takiego pecha, że akurat nigdy nie ma książki, której szukam? A dlaczego w Polsce przed świętami nie zostają sprowadzane większe ilości chociażby bestselerów? Nigdy tego nie zrozumiem. Podejrzewam jednak, że w księgarni zamawiają według zapotrzebowania. Smutny więc nasuwa się wniosek.
W każdym razie niemieckie księgarnie mają po trzy piętra i zawsze niezależnie od pory dnia są przepełnione ludźmi. Potrafię spędzić tam jednorazowo więcej nawet niż godzine. Na każdym piętrze znajduje się dużo cieszących się powodzeniem foteli i wygodnych kanap, na których do woli można czytać i przeglądać książki. Przeważnie ludzie siedzą też na schodach między piętrami z tymi książkami. Zastanawiam się czasem, czy niektórzy nie przychodzą tam przypadkiem codziennie aby na raty czytać upatrzone powieści. Tak to właśnie wygląda. Przeciętna książka kosztuje tutaj od 8 do 13 euro... i choć polskie książki mają porównywalną cenę to jednak tutaj jest to mniej więcej połowa godzinnego zarobku. I prawdopodobnie właśnie w tym tkwi różnica powodzenia czy raczej niepowodzenia księgarń w Polsce.
Pamiętam z Polski akcję PODAJ DALEJ. Polegającą na przekazywaniu następnej osobie przeczytanej książki. Tutaj nosi to nazwę UWOLNIJ KSIAZKE i również cieszy się dużą popularnością. Latem spotykam na ulicy mnóstwo książek do sprezentowania. Nigdy nie omijam takich pudelek z książkami...zawsze wybieram coś dla siebie. Chociaż sama jeszcze nie odnalazłam w sobie siły, aby oddać komuś moje przeczytane książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz