Stanisław Dygat,
Dworzec w Monachium, 1973
„Niektórzy ludzie
wyładowują swoją złość na wszystkim, co wymyka się spod ich kontroli, obojętnie,
czy są to ludzie, zwierzęta czy przedmioty. Stanowi to charakterystyczną cechę
kobiet. Mój gestapowiec miał zapewne usposobienie kobiece. Cechy kobiece
zaobserwowałem potem u innych gestapowców. W ogóle u wielu ludzi, którym zostaje urzędowo
przyznany szeroki zakres władzy nad innymi.”(s.28)
Niepozorną,
smutną książeczkę napisaną czterdzieści lat temu przez Stanisława Dygata
odnalazłam wśród książek w rodzinnym domu. Oczywiście wzięłam ją do ręki ze
względu na tytuł. Mieszkam w Monachium, wiem że jest w tym mieście mnóstwo
polskich śladów i wielu Polaków przez wieki tutaj mieszało, również tych
wielkich jak chociażby cała plejada malarzy studiujących na Monachijskiej
Akademii Sztuk Pięknych. Jednak niespodziewanie odnalezienie książki Dygata
wprawiło mnie w wielkie zdumienie. Więc był tutaj zanim się jeszcze urodziłam i
nawet napisał o tym książkę. Rzuciłam inne rozpoczęte powieści i Dworzec w Monachium przeczytałam z
marszu.
Znalazłam
wszystko co lubię. Przede wszystkim opowieści wojenne, przedwojenny Sopot
zamieszkały przez Niemców, ponury monachijski dworzec podczas wojny i po niej.
Czasy, kiedy z peronu dziesiątego odjeżdżały pociągi nach Dachau w wiadomym
celu. A do tego podsycona humorem fabuła, czyli opowieść pisarza
Eugeniusza Dudka, który podczas wojny przypadkiem, dla zabawy przyjmuje nową
tożsamość i jako Francuz Eugene Doudecque zostaje internowany do obozu w Konstancji
nad Jeziorem Badeńskim. Opowieści o tym co go tam spotyka, przeplatają się z
przedwojennymi wspomnieniami a kolejne wydarzenia łączy szary i ponury dworzec
w Monachium.
Będące tłem dla psychologicznej powieści Dygata miasto, raczej nie
przypomina dzisiejszej pięknej stolicy Bawarii. Nie potrafiłam w nim odnaleźć swojego ulubionego miejsca na ziemi. Wyjeżdżając główny bohater powie: „Jeszcze
przez moment spoglądam w głąb szarego smutku München Hauptbanhof i szybko wchodzę
do wnętrza wagonu, uciekam przed grozą, która w tym szarym smutku się kryje,
gotowa w każdej chwili wybuchnąć jak nieprzewidziana wojna.”
Podobała mi się
bardzo zmyślna konstrukcja powieści. W związku z tym, że okazała się taka wielopłaszczyznowa,
wzbudza refleksje nad chociażby przemijającymi ideami młodości i zmiennym
charakterem przyjaźni z ludźmi na przestrzeni lat.
Nieprzeniknione
czasy, w których po wojnie musiał odnaleźć się bohater dają pole do popisu dla
historii literackich. Jeden błąd na małej płaszczyźnie mógł zaważyć na reszcie
życia i zupełnie zmienić bieg zaplanowanych wydarzeń. Chociaż książka ta opisuje smutne czasy, bardzo przyjemnie było mi wbić
się w jej klimat, tym bardziej, że poprowadzona jest lekką, zabawną stylistyką.
Na przestrzeni Polski i Niemiec, pomiędzy Polakami i Niemcami w sinym
zakorzenieniu z historią tych obu państw, odnalazłam się wyśmienicie.
Ewa Kruk wyreżyserowała w 1977 roku film Palace Hotel zainspirowany historią znalezionej w ambasadzie francuskiej walizki. Napisany przez samego Stanisława Dygata scenariusz odbiega jednak od treści książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz