środa, 21 września 2016

Lwowski witraż

Żanna Słoniowska, Dom z witrażem, 2015



„Słowo mama nie jest dla mnie obrazkiem, jest dźwiękiem. Zaczyna się w brzuchu, przez płuca i krtań ciągnie do tchawicy i utyka w gardle.(...)W dniu śmierci jej głos brzmiał donośnie i zagłuszał wiele innych, hałaśliwych dźwięków. Ale śmierć, ta śmierć, była nie dźwiękiem, tylko kolorem. Jej ciało przynieśli do domu zawinięte w wielką, niebiesko-żółtą flagę-flagę państwa, które nie istniało jeszcze na żadnej mapie świata.”




Książka o Lwowie bardzo mnie zaciekawiła, nominacja do Nike i wygrana w konkursie na najlepszą powieść zrobiły swoje. Dałam szanse debiutantce i przeczytałam. Początek był bardzo ciekawy. Tajemniczo, trochę dramatycznie, poetycko ujęte metafory. No i wyśmienita scena otwierająca pierwszy rozdział. Śmierć matki i zawinięte w ukraińską flagę jej ciało. Naprawdę zapowiadało się bardzo obiecująco. Niestety, gdzieś między poetyckimi opisami i niejednoznaczną chronologią pogubiłam się, przez co każdy kolejny powrót do książki był trochę męczący.



Głównym punktem odniesienia w tej powieści jest historia Ukrainy. Żyjące pod jednym dachem cztery kobiety od prababki po prawnuczkę, muszą zmierzyć się z trudnymi czasami i swoimi niepoukładanymi relacjami. Narrację prowadzi najmłodsza z nich. W chwili śmierci matki ma 11 lat, potem dojrzewa i nijako stąpa śladami zmarłej mamy-bohaterki. Często wraca we wspomnieniach do przeszłości, czasami wybiega też w przyszłość. Wszystko to jednak wydawało mi się podczas czytania niejasne, momentami nie mogłam połapać się w jakim czasie powieściowym jestem. Czy to teraźniejszość, czy to przeszłość sprzed śmierci matki? Czy opowiada dorosła czy nastoletnia dziewczyna? Chociaż zazwyczaj bardzo lubię literackie zabawy z chronologią tym razem się męczyłam. Ciekawy wątek polskiego Lwowa pozostawia niedosyt. Może za mało orientuję się w historii Ukrainy, aby się w tej powieści odnaleźć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz