Opowieść-pamiętnik Szwajcarki Corinne Hofmann przeniósł mnie na cztery dni do Kenii, gdzie w afrykańskiej wiosce przyjrzałam się Masajom. Była to niezwykła podróż w przestrzeni i wciąż mam wrażenie, że minęła za szybko. Zdaję sobie sprawę z tego, iż autorka nie jest pisarką i bardzo żałuję. Historię tę, można by bowiem napisać piękniej, nadać jej jeszcze więcej afrykańskich barw i przepełnić emocjami, aby podczas czytania móc rozkoszować się egzotycznymi krajobrazami i powoli przeżywać z bohaterką wszystkie jej przygody. Tymczasem świeżo po lekturze mam wrażenie, że książka ta, w związku z ciekawą opowieścią i tak była skazana na sukces, nie zainwestowano więc w jej formę. Jak dla mnie czteroletnia przygoda w Kenii jest materiałem spokojnie na dwa albo trzy tomy....jakże bym się nimi ekscytowała! Jestem pewna, że kobieta, która przeżyła tak wyjątkowy czas w buszu nosi w sobie tysiące ciekawych opowieści, których my, europejczycy marzący o podróży na czarny ląd, jesteśmy spragnieni. Z drugiej jednak strony, jestem też świadoma, że streścić te cztery lata przepełnione wrażeniami każdego dnia, nie było łatwo. Minusem jest również prosty i niedbały język powieści, w polskim tłumaczeniu napotkałam błędy językowe.
Kultura Masajów jest niesamowicie ciekawa, szkoda więc, że w Białej Masajce tylko zdawkowo się o niej wspomina, mimochodem, przy okazji, jakby wszystko było oczywiste. (I znowu łapię się na tym, że zbyt wielkie miałam oczekiwania co do tej powieści. Nie jest to przecież książka o Masajach, tylko o białej kobiecie zakochanej w masajskim wojowniku). Poza tym autorka krótko, ale opisuje jednak zwyczaje panujące w masajskiej wiosce ludów Samburu. Opowiada o różnego rodzaju ceremoniach jak obrzezanie, inauguracje wojowników czy wesele. Widzimy jak buduje się masajskie domy czyli manyatty, jak obchodzi się z niemowlakami i dziećmi; poznajemy boga Enkai czy też hierarchie i obowiązki plemienne. Całą resztę można doczytać sobie w innego rodzaju informatorach.
Akcja rozgrywa się w Kenii między turystyczną Mombasą a stolicą Nairobi. Od samego początku książki, wszystko dziwi w tej historii. Tak jakby autorka, nie potrafiła przekonać czytelnika aby naprawdę uwierzył. Tłumaczę sobie, że to Afryka i we wszystko trudno uwierzyć. Autorka pomija rozterki związane z decyzją życia w buszu, nie wspomina o komentarzach bliskich, a to mogłoby ubarwić opowieść i dodać jej autentyczności. Dwudziestosiedmioletnia kobieta po jednej tylko turystycznej wizycie w Kenii pakuje całe swoje życie do jednej torby i wyrusza do nieznanego mężczyzny, który wcale na nią nie czeka, i obcego zupełnie kraju na dodatek z nieznajomością języka. Zastanawiające i godne podziwu. Faktem jest jednak, że autorka-narratorka nic nie ocenia i właściwie nie komentuje wydarzeń. Relacjonuje, opowiada o tym jak było, bez przedstawienia swojego zdania na temat, nie rzadko tragicznych, wydarzeń. Książka ta przepełniona jest niezwykłymi perypetiami i przerażającymi przeżyciami bohaterki. Niestety o jej emocjach dowiadujemy się tylko wnioskując z tego co robi i jak reaguje w danej sytuacji. I właśnie tych emocji, bólu, cierpienia czy też radości, podziwu albo zdziwienia brakuje mi w tej książce. Choć cała historia z masajskim mężem kończy się źle, nie dowiadujemy się czy bohaterka żałuje swoich wyborów i decyzji. Ani razu nie zadaje sobie pytania: czy nie było to zbyt naiwne, zbyt lekkomyślne? Czy chciałaby coś zmienić gdyby mogła?
Mimo wszystko jednak, chociaż nie jestem do końca usatysfakcjonowana i tak podobała mi się ta książka. Myślę, że zawiera w sobie jednak tak typową dla afrykańskich opowieści magię. Podczas czytania wciągnęła mnie i zaczarowała. Z pewnością sięgnę więc po dalsze części niezwykłej historii Hofmann. Dwie kolejne książki to Zegnaj Afryko oraz Moja afrykańska miłość. Mimo wszystkich tych niedociągnięć, są to przecież relacje z pierwszej ręki, kogoś kto naprawdę posmakował życia w dzikim afrykańskim buszu. A to plus tak duży, że można wybaczyć całą resztę. Tak jak Waris Drive w swoich książkach rzuciła nieco światła dziennego na życie Nomadów tak Corinne Hofmann na Masajów.
Zdjęcie z filmu Biala Masajka 2005 rez. Hermine Huntgeburth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz